Do pięćdziesięciu lat Szymon Marecki miał ledwie kilka siwych włosów, ale za to diabeł całkiem rozgościł się w jego żebrach. A wszystko przez nią – Danutę. Spotkał ją przypadkiem, gdy wpadł na wydział, gdzie wykładał jego dawny kolega. Sprawa była błaha, ale konsekwencje okazały się brzemienne w skutkach.
Stała przy oknie, igrając promieniami słońca w swoich złocistych włosach. Oczy jak młoda trawa, smukła sylwetka, tchnąca życiem i buntem… On, mężczyzna od dawna nie młody, nagle poczuł się jak chłopak. Danuta wydała mu się ucieleśnieniem marzeń – wróżką, syreną, nimfą. W rzeczywistości była po prostu ładną studentką, ale Szymon zrozumiał to znacznie później. W tamtej chwili był zaczarowany.
Takiej namiętności nie czuł choćby do swojej żony, Anny Marii, w ich najlepszych latach. Mieli za sobą trzydzieści lat małżeństwa, dwoje dzieci, wspólną przeszłość, dom, wzajemne zrozumienie i rzadkie kłótnie. A jednak wszystko to zniknęło mu z głowy, gdy tylko zobaczył Danutę.
Ona zresztą nie opierała się zalotom statecznego adoratora. Przeciwnie – zachęcała. Dla niego była szansą. Wychowana w skromnej rodzinie, ledwo dostająca się na studia, marzyła, by zostać w dużym mieście. A Szymon stał się dla niej bramą do tego świata.
– Ależ on jest stary! – krzywiła się jej współlokatorka, Krysia. – Oszalałaś? Dasz z nim radę żyć?
– Wcale nie taki stary – machnęła ręką Danuta. – Żywy, z pieniędzmi, zakochany po uszy. Zobaczysz, niedługo się oświadczy.
Szymon zakochał się na serio. Był czuły, hojny, uważny. Ale ani razu – ani słowem – nie wspomniał o rozwodzie. Danuta czekała, liczyła. Jej plan był prosty: dzieci Szymona dawno się usamodzielniły, żona zdrowa, żyli spokojnie. A on miał pieniądze. Wszystko zmierzało do ślubu. Ale nagle Szymon zaczął się męczyć. Okazało się, iż rytm młodej kochanki nie pasuje do dojrzałego mężczyzny. On wolałby widywać się raz w tygodniu, i to w hotelu, a resztę czasu spędzać w domu, wśród wygód, żurku i ukochanej Anny.
Danuta zaczęła naciskać:
– Dlaczego nie możemy się zamieszkać razem? Masz przecież drugie mieszkanie!
– Tam są lokatorzy – skłamał. W rzeczywistości mieszkanie było puste, z Anną planowali tam remont. Ale na urządzanie gniazdka dla kochanki nie zamierzał go przeznaczać.
– To wynajmij nowe! Jesteś facetem czy co?
Kłótnie stawały się częstsze. Aż w końcu przyszło uderzenie.
– Jestem w ciąży, Leszku – powiedziała Danuta (tak, właśnie tak go nazywała). – Cieszysz się?
Szymon zdrętwiał. Właśnie planował z nią zerwać – choćby wrócił wcześniej z delegacji, by to omówić. A tu – dziecko.
– Ale mówiłaś, iż się zabezpieczasz…
– To nie jest stuprocentowe! A myślałam, iż się ucieszysz…
Nie ucieszył się. Zaskoczyło go to. Ale został. Dziecko się urodziło – chłopiec, Staszek. Szymon pomagał: finansowo, odwiedzał, interesował się. Ale Danuta chciała więcej.
– Mam dość bycia w cieniu! Albo powiesz żonie, albo ja to zrobię!
Nie zdążył podjąć decyzji – Danuta wzięła sprawy w swoje ręce. Po kilku dniach żona spotkała go słowami:
– Wychodzi na to, iż masz dziecko i zamierzasz się ożenić? To prawda?
– Aniu, to nie tak… Wytłumaczę…
– Od razu ci powiem: rozwodu nie dam – oznajmiła spokojnie, ale twardo. – Nie po to budowałam rodzinę trzydzieści lat, żeby teraz ustąpić jakiejś studentce.
Szymon odetchnął. Nie dlatego, iż uniknie rozstania, ale dlatego, iż usłyszał – ona wciąż chce ratować rodzinę.
– Kocham cię, Aniu. Wybacz mi. To było szaleństwo, nie wiem, co we mnie wstąpiło…
– Ale dziecko jest niewinne – dodała. – Zajmiemy się nim. A z tą drugą – kończysz raz na zawsze. Wtedy ci wybaczę. Naprawdę.
Szymon nie wierzył własnym uszom. Ale żona, jak zwykle, wszystko przemyślała. Danuta, zmęczona niemowlęciem, bez pomocy, bez wsparcia, z euforią oddała syna, gdy zaproponował rozwiązanie:
– Chcę, żeby Staszek mieszkał z nami. Będziesz mogła wrócić na studia, do normalnego życia. Poradzimy sobie.
– Świetnie – odparła obojętnie. – Tylko potem nie rób scen.
Sprawy uregulowali gwałtownie – ojciec uznał dziecko, matka nie protestowała. Staszek się przeprowadził. Anna opiekowała się nim, ale z rezerwą. Szymon miał nadzieję: czas to zmieni. Minął rok.
I nagle – jak grom z jasnego nieba.
– Rozwodzę się z tobą – oznajmiła Anna, wracając z delegacji. – Poznałam kogoś. I zrozumiałam, iż tylko z nim jestem szczęśliwa.
– Jakiego kogoś?
– Janka. Mieszka w innym mieście, ale się przeprowadza. A ty zostaniesz z mieszkaniem. Wszystko po sprawiedliwości.
– Ale przecież mówiłaś…
– Wtedy w to wierzyłam. Ale miłości się nie rozkazuje. Wybacz.
Odeszła. Zostawiając mu Staszka i przeszłość. Próbował wrócić do Danuty, ale ta tylko się zaśmiała:
– Dostałeś, co chciałeś, Leszku. A ja – swoją wolność. Żyj teraz, jak uważasz. niedługo wychodzę za mąż.
Został sam. Z synem, którego już pokochał. Bez żony, bez kochanki, ale z cichym przekonaniem, iż może to właśnie jest sprawiedliwość.