Krzysztof wyszedł na ganek rodzinnego domu, wciągnął w płuca ciepłe wiejskie powietrze i usiadł na starej ławce, która zatrzeszczała pod nim tak samo, jak za dziecięcych lat. Po chwili do domu podszedł powoli Bartek. Był tym samym przyjacielem, z którym Krzysztof dorastał ramię w ramię, ale dawno temu coś między nimi pękło…
– No i jak tam życie? – zapytał Bartek, klepiąc Krzysztofa po ramieniu w typowo męskim geście.
– Jakoś leci – odparł tamten. – Pracuję, kupiłem mieszkanie w mieście.
– Nieźle – Bartek skinął z uznaniem. – Zawsze byłeś bystrzakiem. Nie to co ja…
– Daj spokój! – zaśmiał się Krzysztof. – Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najładniejszy dom we wsi. Podobno sąsiedzi biorą z ciebie przykład.
– Tobie też nieźle się wiedzie – mieszkanie to nie byle co. Kupiłeś, ja wybudowałem – różnica niewielka.
Wybuchnęli śmiechem. Potem, jakby z przyzwyczajenia, poszli do Bartka. Wyciągnęli chleb, jajka, kiełbasę. Postawili butelkę domowej nalewki. Wypili po kieliszku, obaj skrzywili się – nieczęsto piją.
Nagle Bartek powiedział:
– Słuchaj… A Wisława… Wiesz?
Krzysztof zdrętwiał:
– Co?
– Wyszła za mąż. Za jednego… z sąsiedniej wsi. Teraz uczy w naszym starym gimnazjum.
– Wisława? – powtórzył Krzysztof, a w piersi coś mu się ścisnęło. – Nie wiedziałem…
– Ja też nie wierzyłem. Myślałem, iż przejdzie… Przez trzy dni orałem pole ciągnikiem – nie przeszło. Rozumiesz?
Nalał znowu. Wypili, potem siedzieli w milczeniu, wpatrując się w kubki z herbatą.
Nagle podnieśli wzrok i wybuchnęli głośnym śmiechem – takim samym, jak za dzieciaka. Do łez, do czkawki.
– No i jak wyszło – otarł łzy Bartek. – Tyle lat przez nią… A tu takie licho.
– No – przytaknął Krzysztof. – Turniej sobie urządziliśmy. Kto lepszy, kto wytrwalszy, kto głośniejszy. A ona – hop, i zniknęła w siną dal z kimś trzecim.
– Zuch z niej – niespodziewanie powiedział Bartek. – Wybrała po swojemu. A my się staraliśmy…
– No właśnie – zamyślił się Krzysztof. – Ale jednak nie na próżno. Ty dom postawiłeś, ja na oddziale w szpitalu kieruję. Oboje coś znaczymy.
– Właśnie! – ożywił się Bartek. – Po dwudziestkę mamy dopiero za pasem. Życie dopiero się zaczyna!
– A zacząłeś przecież ty – przypomniał Krzysztof.
– Może i tak. Ale ty dogoniłeś. Mądrala jeden.
– Więc byłem równie głupi. Obaj byliśmy – uśmiechnął się Krzysztof.
– Pamiętasz, jak po lekcjach siedziała na tej ławce i patrzyła na nas obu tak samo? Ani tobie, ani mnie – nikomu.
Zamilkli. Wspominali.
Z Bartkiem znali się od kołyski – urodzili się tego samego dnia. Dorastali razem, żyli przez płot. Razem się bawili, w jednej szkole się uczyli, w jednej ławce siedzieli. Do ósmej klasy byli nierozłączni.
Aż w klasie pojawiła się Wisława.
Wyrosła jakby w jedną noc. Z dziewczynki na rowerze stała się smukłą panienką z długim, jasnym warkoczem. I wszystko się zmieniło. Przyjaciele stali się rywalami.
Bartek ciągnął do techniki, majsterkował przy tacie traktorze. Krzysztof – do książek i zwierząt. Jeden szedł w pole, drugi – do laboratorium.
Wisława zaś patrzyła na obu tym samym wzrokiem, od którego serce traciło rytm.
Po szkole Krzysztof wyjechał na studia do miasta, a Bartka wzięli do brygady remontowej. Wisława zaczęła zaocznie i pojawiała się to u jednego, to u drugiego. Przynosiła wieści: kto więcej zarobił, kto dostał stypendium. Ale z nikim się tak naprawdę nie związała.
Nawet wojsko nie pogodziło przyjaciół. Stali się mężczyznami, każdy swoją drogą. Bartek postawił dom, kupił pierwszą we wsi terenówkę. Krzysztof został lekarzem, obronił doktorat. Ale przy tym wszystkim – obaj byli kawalerami. Obaj – wciąż samotni. Wciąż nosili w sobie obraz tej dziewczyny z warkoczem.
I oto teraz siedzą w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemnionymi przez czas – i śmieją się. Gorzko i jasno.
– A może i dobrze, iż wyszła za mąż – powiedział w końcu Krzysztof. – Serio. Może on ją naprawdę kocha.
– Może… – cicho odparł Bartek. – Oby ją kochał. Bo inaczej… Na próżno to wszystko.
Zamilkli. Wtem Bartek uderzył dłonią w stół:
– Wiesz co? A wypijmy. Za nią. Za nas. Za to, iż życie toczy się dalej.
– Ano – uśmiechnął się Krzysztof. – Za to, iż wciąż jesteśmy razem. I nie jesteśmy wrogami.
Bartek nalał po ostatniej.
– Za Wisławę.
– Za Wisławę.
Szkło zadźwięczało. Za oknem zmierzch przechodził w noc. Nad starą ławką pochylały się dwie sylwetki – już nie chłopcy, ale jeszcze nie starcy. Po prostu dwóch ludzi, których los raz zetknął i już nie rozdzielił.
A Wisława… Cóż, niech będzie szczęśliwa. Zasłużyła sobie.