Sąsiedzi znali wszystkie przygody Iwana – od niezdarnych wpadek po złość żony.

newsempire24.com 2 dni temu

Wszyscy sąsiedzi doskonale wiedzieli, iż Jan jest bydłakiem postawnym, ale urągliwym – bezrękim, beznożnym, pustogłowym, a przede wszystkim bezrożnym stworzeniem, przybierającym różne oblicza w zależności od przewinienia: raz baranem, raz kozłem, innym razem i psem. Rodzaj przezwiska ściśle współgrał z ciężarem grzechu Janka. Skupiało się w nim tyle błędów, ile wobec jego małżonki paliło wówczas gniewu.
Irenie zaś Jan nadawał imiona zgoła odmienne: Zajączku, Liseczku, Słoneczko lub Jaskółeczko. Gdy rozbrzmiewał jej głos, sąsiedzi dziwili się, kiedy ów baran wreszcie panu Bogu duszę odda, ale gdy wspomnieli jego bezrożność, dochodzili do wniosku – nigdy. Potrafił przybierać pozę głuchoniemego, nie reagując na wykrzyki i wymyślania żony. Ta jego kamienna obojętność wobec jej wściekłości wiodła właśnie do długotrwałych żonich ataków. Gdy Irena krzykiem zmęczona opuszczała dom, w jej gardle piętrzyły się spazmy, dusząc ją. Twarz pokrywały płaty czerwienią, ręce drżały, a głos chrypiał. Łaknęła ryku, ale łzy wyschły. A Jan, ku odejściu żony, cichutko pytał: „A ty gdzie, Zajączku?”
Początki małżeństwa płynęły w zgodzie, ciszy i spokoju. Gdyby ktoś oznajmił wówczas Irenie, iż za parę lat ten ład zamieni się w wojnę domową pełną użerań i awantur – nigdy by nie uwierzyła. Za kochającego bowiem człowieka wychodziła, za tego, dla którego życia by nie żałowała, nie zaś za byle kozła. Jan pracował jako spawacz, stronił od alkoholu i papierosów, z natury był spokojny niczym niedźwiedź w gawrze, zawsze pogodny, z życia zadowolony. Żony opojów i kawalerów stawiały go za wzór, więc Irena była z niego dumna. Potomstwa od razu nie planowali. Trzeba było postawić łaźnię, wybudować garaż, kupić samochód. Gmina przydzieliła im dom i Irence marzyło się wyposażyć go należycie.
Jan działał ociężale, a może i z lenistwa. Praca zawsze nań czekała, więc się śmiejąc mawiał: „Wszystkiego nie przerobisz. Czasem dać musi rzeczom odpocząć, sami się naprawią. Po co się śpieszyć? Ja trzymam się, iż bez ochoty lepiej wcale ręki do dzieła nie przykładać. To wtedy nie praca, ale uprawa samego siebie.” Zaś szczególnej ochoty bycia przodownikiem roboty nigdy nie przejawiał. Irena brała się za każdą rzecz i szło jej nie gorzej niż Janowi: grządki przekopać, dom pomalować, trawniki skosić, drwa na podpałkę do łaźni narąbać.
Szczęściem dom był wygodny, wody wiaderkiem czerpać nie musiała. Lepiej i prędzej jej było robić samodzielnie, niźli Janka do wysiłku skłonić. Raz obudziła ich w nocy łomot w kuchni. Okazało się, iż płytka ścienna, którą kładł Jan, osunęła się z góry na sam dół. Irena nazwała go bezrękim i kolejnego dnia przystawiła fachowca.
Pewnego wieczoru wróciła z roboty i nie poznała swego kwietnika: wszystkie grządki zostały stratowane kopyta sąsiedzkiej krowy, kwiaty połamane, gdyż Jan furtki nie zamknął. Z dniem każdym drażniła ją coraz bardziej Jankowa flegma, lenistwo i obojętność.
Przy ich domu stała ruina po dziadkach. Starczy dawno pomarli, spadkobiercy kosić wokół chwast zaprzestali, zagrodę porzucili. Aż pewnego dnia pod dom ten podjechała droga limuzyna. To wnuk dziadka Jana przybył z rodziną na stałe.
Długo harował w Płocku, tam też się ożenił, teraz na ziemię ojców wracał. Płock był miejscem zarobku, ale by żyć, najlepsza była mała ojczyzna. Dariusz wziął się za remont chałupy. Wtedy to pokazał Irenie, co znaczy nie wypuszczać pracy z rąk. Poklasował jako budowlaniec, spawacz i elektryk; przy czym przy żadnej czynności nie asystowała żona. Jej byt to dom i dziecko.
Irena, przypatrując się sąsiadowi, coraz bardziej złociła się na męża. Męczyło ją bycie twardą, łaknęła czuć się krucha i delikatna. Nader często napomykała, wskazywała Janowi roboty, do których każdy mąż się nadaje, ale Jan wodzem w pracach nie był, jemu i na drugich skrzypcach wiodło się dobrze. Zmęczona Irena coraz częściej złociła się, coraz częściej przechodziła do obelg. Ludzie poczęli ją mieć za babę uprzywilejowaną, jego zaś za biednego chłopa. Poczęła rozważać rozwód, sama bowiem wozu gospodarstwa nie udźwignie. Coraz częściej stawiała sąsiada za przykład, na co Jan uśmiechał się i odpowiadał: „Cudzy baran zwykle ma rogi
Tak już został i niedźwiedź w swej gawrze, a Zajączek przy nim ciepło ogrzany, życie im płynęło jak leniwiejszej rzece, ale bez burzliwych nurtów.

Idź do oryginalnego materiału