**Dziennik osobisty**
„Wiem, jak pomóc twojemu synowi” — szepnął chłopiec. To, co wydarzyło się później, zupełnie oszołomiło doktora!
Ściany dziecięcego oddziału onkologicznego szpitala wojewódzkiego pokryte były jaskrawymi malunkami — bajkowe zwierzątka skakały po ścianach, chmury na suficie wydawały się przyjazne i lekkie. Światło słoneczne igrało z firankami, tworząc iluzję radości. Ale pod tą barwną powłoką kryła się szczególna cisza — ta, która żyje w miejscach, gdzie nadzieja jest niczym kruchy płomyk na wietrze.
Sala 308 nie była wyjątkiem. Tu panowała niemal namacalna cisza — taka, w której każdy oddech staje się modlitwą. Przy łóżku stał doktor Adam Nowak — uznany onkolog dziecięcy, człowiek, którego badania uratowały dziesiątki żyć, którego artykuły cytowali koledzy, którego wystąpienia budziły podziw na międzynarodowych konferencjach. ale teraz widział przed sobą tylko ojca — zmęczonego, złamanego bólem, z zaczerwienionymi oczami za szkłami okularów.
Na łóżku leżał jego syn, Kuba. Ośmioletni chłopiec pozbawiony włosów, koloru na twarzy, sił. Ostra lekemia zabrała mu dzieciństwo, a Adamowi — wiarę w medycynę. Chemioterapia, nowe metody, konsultacje w zagranicznych klinikach — wszystko zostało wypróbowane. Nic nie pomogło. Kuba gasł, a Adam czuł się bezsilny, mimo całej swojej wiedzy.
Spojrzał na monitor: słaba kardiograma, ledwo zauważalny ruch klatki piersiowej… Łzy same spływały mu po policzkach.
W tę ciszę nagle wdarło się pukanie do drzwi. Adam odwrócił się, spodziewając się pielęgniarki. Ale w progu stał chłopiec około dziesięcioletni — w znoszonych adidasach i za dużej koszulce. Na szyi kołysał się identyfikator wolontariusza z napisem: „Tomek”.
— Mogę w czymś pomóc? — zmęczonym głosem zapytał doktor, gwałtownie ocierając twarz.
— Przyszedłem do twojego syna — odparł Tomek cicho, ale stanowczo.
— Nie przyjmuje gości — krótko rzucił Adam.
— Wiem, jak mu pomóc.
Słowa zabrzmiały dziwnie prosto, bez patosu. Adam choćby się uśmiechnął:
— Czyli potrafisz wyleczyć raka?
— Wiele rzeczy nie wiem — spokojnie odpowiedział Tomek. — Ale rozumiem, czego on potrzebuje.
Uśmiech zniknął z twarzy lekarza. Wyprostował się.
— Słuchaj, chłopcze. Zrobiłem wszystko, co możliwe. Konsultacje z Warszawy, Izraela, Niemiec. Myślisz, iż ktoś przeoczyłby prosty sposób?
— Nie przynoszę nadziei — powiedział Tomek. — Przynoszę coś prawdziwego.
— Wyjdź — ostro rzucił Adam, odwracając się.
Ale Tomek nie ruszył się z miejsca. Powoli, jakby znał drogę, podszedł do łóżka Kuby.
— Co ty robisz?! — wykrzyknął lekarz.
— On się boi — odparł chłopiec, nie odrywając wzroku od leżącego. — Nie tylko śmierci. Boi się, iż zobaczysz go takiego — słabego.
Adam zastygł. Serce ścisnęło mu się w piersi. Tomek delikatnie wziął Kubę za rękę.
— Ja też byłem chory — szepnął. — W jeszcze gorszym stanie. Przez rok nie powiedziałem ani słowa. Wszyscy myśleli, iż mam uszkodzony mózg. A ja widziałem… coś. Czego nie potrafiłem wyjaśnić.
— Co dokładnie widziałeś? — wydusił z siebie Adam, krzyżując ręce.
Oczy Tomka rozbłysły czymś niewytłumaczalnym.
— To nie mówiło słowami. To się czuło. Powiedziało mi, żebym wrócił. Że jeszcze nie skończyłem. Że muszę mu pomóc.
— Żartujesz sobie? — ostro rzucił Adam. — Myślisz, iż mojemu synowi nie potrzeba lekarza, tylko bajkopisarza?
Tomek nie odpowiedział. Zamknął oczy, szepnął coś ledwo słyszalnie i dotknął czoła Kuby.
Chłopiec po raz pierwszy od wielu dni lekko się poruszył.
Jego palce drgnęły.
— Kuba?! — jęknął Adam, rzucając się do niego.
Powoli, z wysiłkiem, chłopiec otworzył oczy.
— Tato… — wyszeptał.
Adam omal nie upadł na kolana. Chwycił dłoń syna.
— Słyszysz mnie?
Kuba skinął głową.
— Co ty zrobiłeś? — szepnął lekarz, patrząc na Tomka.
— Przypomniałem mu, dlaczego wciąż jest istotny — odparł chłopiec. — Ale w to musi uwierzyć on sam.
— Jesteś tylko dzieckiem. Wolontariuszem. Nie jesteś lekarzem! — podniósł głos Adam.
— Jestem kimś więcej, niż myślisz — spokojnie odpowiedział TomPo wielu latach, gdy Kuba został już lekarzem, w przeddzień swoich pierwszych samodzielnych dyżurów znalazł na progu gabinetu starą, zniszczoną koszulkę z napisem „Wolontariusz” i małą figurkę anioła bez twarzy.