Siedem powodów, by odejść

twojacena.pl 7 godzin temu

— Koniec! Dość! — Weronika cisnęła ścierkę do zlewu tak, iż krople wody rozprysły się po całej kuchni. — Nie mogę więcej! Słyszysz, Stanisław? Nie mogę!

Mąż podniósł wzrok znad gazety, niechętnie zmarszczył czoło.

— Co znowu? Nerwy? Może napijesz się melisy?

— Napij się melisy! — przedrzeźniła go Weronika, ręce oparła na biodrach. — Trzydzieści lat to samo! „Wypij melisę, Weroniko. Nie krzycz, Weroniko. Gdzie obiad, Weroniko?” A ja co, twoja służąca?

Stanisław złożył gazetę, ciężko westchnął. Na emeryturze wszystkie kobiety tracą rozum, myślał. Przestały pracować, wymyślają sobie problemy.

— Weroniko Halino — powiedział z przesadną oficjalnością — co się stało? Wytłumacz się.

— Stało? — zaśmiała się, ale śmiech zabrzmiał złamanym echem. — Nic się nie stało, Stachu. Po prostu coś zrozumiałam. Późno, ale zrozumiałam.

Weronika wycierała ręce o fartuch, zdjęła go, powiesiła na haczyku. Ruchy miała powolne, przemyślane. Stanisław zaniepokoił się — żona tak się zachowywała, gdy podejmowała ważne decyzje.

— Usiądź — powiedziała. — Porozmawiamy.

— O czym? — próbował wrócić do gazety. — Może herbatę napijemy się? Obiecałaś kotlety na kolację…

— Kotlety — powtórzyła Weronika i pokręciła głową. — Oczywiście, kotlety. A wiesz, Stachu, kiedy ostatnio zrobiłam coś dla siebie? Nie dla ciebie, nie dla dzieci, nie dla wnuków. Dla siebie?

Stanisław zmieszał się. Takie pytania zawsze wprawiały go w zakłopotanie. Po co robić coś dla siebie, skoro jest rodzina, dom, obowiązki?

— Nie rozumiem, o co ci chodzi.

— Nie rozumiesz — skinęła Weronika. — Właśnie. I nigdy nie zrozumiałeś. Pamiętasz, jak się poznaliśmy?

— Na potańcówce w klubie — odpowiedział automatycznie.

— Tak. Miałam dziewiętnaście lat. Chciałam iść na studia, na filologię polską. Pamiętasz?

Stanisław pamiętał to mgliście, ale wtedy wydało mu się to dziewczęcym kaprysem. Po co kobiecie wyższe wykształcenie, skoro może dobrze wyjść za mąż?

— No, pamiętam. I co?

— To, iż nie poszłam. Bo ty powiedziałeś: „Po co ci studia, kiedy się pobierzemy? Dzieci będą, dom prowadzić trzeba”. I posłuchałam. Pierwszy powód.

Weronika podeszła do okna, spojrzała na podwórko, gdzie sąsiedzkie dzieci grały w piłkę. Tak samo słoneczny dzień był wtedy, gdy po raz pierwszy pomyślała, iż życie ucieka.

— Potem urodziła się Ania — ciągnęła, nie odwracając się. — Chciałam wrócić do pracy, gdy skończyła rok. Do biblioteki. Książki kocham, zawsze kochałam. A ty powiedziałeś: „Co za bzdury? Komu dziecko zostawisz? Zostań w domu, zajmij się macierzyństwem”.

— No i słusznie! — oburzył się Stanisław. — Dziecko bez matki to sierota!

— Słusznie — zgodziła się Weronika. — Drugi powód. Potem urodził się Tomek. Potem twoja matka do nas się wprowadziła, pamiętasz? Chora, słaba. I kto się nią opiekował? Kto prał bieliznę, kupował leki, chodził z nią do lekarza?

— Ty. Ale to przecież normalne, mężczyzna w pracy…

— Normalne. Trzeci powód. — Weronika odwróciła się, spojrzała na męża uważnie, jakby widziała go po raz pierwszy. — A gdy ja zachorowałam? Pamiętasz, jak leżałam z zapaleniem płuc?

Stanisław podrapał się po głowie. Pamiętał niewyraźnie, żona rzeczywiście chorowała, ale on wtedy miał nawał pracy w fabryce, szefostwo naciskało…

— Pamiętam, oczywiście.

— Kto się mną opiekował, gdy gorączka sięgała czterdziestu stopni? Kto wzywał lekarza? Kto leki kupował?

Zapadła cisza. Stanisław przypomniał sobie: zaglądał wtedy od czasu do czasu do sypialni, pytał, jak się czuje, a potem wracał do telewizora. Żona jakoś sobie radziła sama.

— Ja sama — odpowiedziała za niego Weronika. — Sama do apteki się dowlokłam, sama lekarza wezwałam. A ty choćby herbaty nie przyniosłeś. Czwarty powód.

Podeszła do stołu, usiadła naprzeciw męża. Złożyła ręce na kolanach, wyprostowała plecy. Stanisław nagle zauważył, iż żona schudła. I siwych włosów przybyło. Kiedy to się stało?

— Co dalej? — spytał ciszej.

— Dalej przyszły wnuki. Ani Zosia, Tomka Jaś. I dokąd je przywożono, gdy rodzice pracowali? Do mnie. Kto odrabiał z nimi lekcje, karmił, odprowadzał do szkoły?

— No… babcie po to są.

— Babcie. Słusznie. A gdzie dziadkowie w tym czasie? — Weronika uśmiechnęła się ironicznie. — A dziadkowie w garażu z kolegami siedzą. Albo na rybach. Albo przed telewizorem. Bo „ja całe życie harowałem, teraz odpocznę”. Piąty powód.

Stanisław zaniepokojone zerknął. Rozmowa przybierała niebezpieczny obrót. Żona ewidentnie do czegoś zmierzała.

— Weronika, może już koniec? Co chcesz udowodnić?

— Nic nie chcę udowodnić. Tylko wyjaśniam. — Wstała, podeszła do lodówki, wyjęła słoik kompotu. — Chcesz?

— Chcę.

Nalała kompot do dwóch szklanek, jedną postawiła przed mężem. Pił, a ona mówiła dalej:

— Szósty powód jest najprostszy. Ty mnie nie widzisz, Stachu. Wcale. Stoję teraz przed tobą, a ty patrzysz, ale nie widzisz. Nie wiesz, jaką sukienkę lubię, nie pamiętasz moich urodzin bez podpowiedzi. Nie interesuje cię, o czym myślę, co czytam, czego się boję. Dla ciebie jestem częścią mebli. Wygodna, znana, niezauważalna.

— Weruś, co ty wygadujesz? Przecież widzę! Trzydzieści lat razem żyjemy…

— Żyjemy — skinęła głową. — Obok siebie. Ale nie razem. Zauważyłeś, iż od pół roku chodzę do kółka teatralnego?

Stanisław zgłupiał. Jakie kółko? Żona zawsze była w domu, zajmowała się gospodarstwem…

— Nie zauważyłem — przyznał szczerze.

— Właśnie. A ja chodzę. Co środę. I wiesz co? Tam są ludzie, którzy mnie słuchają. K— A teraz najważniejsze, Stachu – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy – siódmy powód to to, iż przez te wszystkie lata zapomniałeś, iż jestem nie tylko twoją żoną, ale przede wszystkim człowiekiem.

Idź do oryginalnego materiału