W lipcu, jak co roku, wyjechałam z dziećmi na działkę do rodziców. Mój mąż nie miał tyle szczęścia z urlopem — został w domu, by pilnować porządku, jak to się mówi. Wszystko szło swoim zwyczajnym, spokojnym rytmem, dopóki nie wróciłam… i nie odkryłam w mieszkaniu niespodziewanej „lokatorki”. Zamiast ciszy — dziewczęcy śmiech, zamiast domowego zacisza — suszące się pranie, kosmetyki i obce kapcie w przedpokoju. W kuchni siedziała szesnastoletnia Weronika, siostrzenica mojego męża. Jakby to był jej dom. Mąż, wyraźnie przyłapany, od razu podniósł ręce w geście kapitulacji:
— Przepraszam, kochanie… Nie chciałem ci tego robić. Zaraz wszystko wyjaśnię.
Od razu domyśliłam się, o co chodzi. Weronika, córka jego siostry Kingi, już bywała u nas. Zawsze wtedy, gdy Kinga miała jakąś „romantyczną przygodę” albo „nagły wyjazd służbowy”. Nie protestowaliśmy — rozwódka, młoda kobieta, ma prawo do prywatnego życia. Ale zwykle były to jedna, dwie noce. A teraz? Wera wjechała do nas, gdy tylko wyjechaliśmy na działkę, i jak na razie nie ma zamiaru wracać do matki.
Wyobraźcie sobie: dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Ursynowie, pięć osób — my z mężem, dwóch ruchliwych synów i szesnastolatka, już nie dziecko, ale jeszcze nie dorosła. Pokój dziecięcy — 12 metrów, sypialnia — trochę więcej. Przetrwać dzień czy dwa — jeszcze ujdzie, ale tak żyć? To tortura dla wszystkich.
W łazience — suszące się bielizno Weroniki: koronki, cienkie ramiączka, wszystko na widoku. Mam dwóch chłopaków w wieku, gdy zaczynają dostrzegać kobiece wdzięki, i na pewno nie chcę, żeby ich pierwsze fascynacje wiązały się z majtkami siostrzenicy. Zwróciłam jej uwagę taktownie. Wera bez dyskusji wszystko posprzątała, choćby przeprosiła. Trzeba przyznać, iż to wcale nie jest zła dziewczyna — pomocna, grzeczna, uczynna. Ale dopóki wiesz, iż to sytuacja tymczasowa. A tu… termin wynajmu nieokreślony.
Podeszłam do męża:
— Krzysiu, a ona na wrzesień wróci do siebie? Czy zaczynamy rok szkolny z „najemcą”?
Mąż tylko wzruszył ramionami:
— Nie wiem… Kinga milczy.
I proszę. Matka najwyraźniej oddała córkę nam na przechowanie, żeby sama mogła budować miłość. Na co żyje Weronika, co je, co robi wieczorami — to ją nie obchodzi. A my? My mamy się teraz wykręcać, żeby nie urazić, nie wyrzucić, nie pokazać dziewczynie, iż jest tu nie na miejscu.
Postanowiłam nie wybuchać od razu. Rano zadzwonię do Kingi, spokojnie wszystko omówimy. Ale ledwie usłyszała, o czym chcę rozmawiać — połączenie się urwało, a później już nie mogłam się dodzwonić. Telefon odrzucał od razu, krótkie sygnały, najwyraźniej numer wylądował na czarnej liście. Przyjechać do niej? Mieszka na drugim końcu miasta, a ja jestem pewna, iż drzwi nie otworzy. Wszystko stało się jasne.
Wtedy westchnęłam i powiedziałam mężowi:
— Kochanie, ty się układaj ze swoją siostrą. Mnie słuchać nie chce.
On tylko spuścił głowę:
— Chyba mnie też… Ale gdzie Wera pójdzie? Nie wygonimy dziecka, prawda?
Oczywiście, iż nie. Weronika wychowała się bez ojca, a macierzyńskiej troski też nie doświadczała za często. Zawsze jej pomagaliśmy: na urodziny — porządne prezenty, na święta — nowe ciuchy, na sylwestra — telefony. Byliśmy blisko. Ale nie jesteśmy jej rodzicami. Jesteśmy rodziną. I jeżeli chodzi o chwilowy pobyt — to jedno, ale mieszkanie razem miesiącami? Nie. To zupełnie inna historia.
A Kinga? Kinga rozkoszuje się nowym romansem. W knajpie, w kinie, a może choćby u niego na weekendzie. Jest szczęśliwa. Wera jest z nami, więc problem rozwiązany.
I co teraz? Wziąć Weronikę za rękę, zawieźć z powrotem i zostawić pod drzwiami? Okrutne. Ale tak dalej żyć — też się nie da. My z mężem to nie nastolatkowie, by spać we trójkę. Dzieci i tak są nerwowe — porządek dnia rozregulowany. A Wera? Wera ma swoje potrzeby, humory, muzykę, telefony, prysznic trzy razy dziennie, niekończące się story…
Nie wiem, co robić. Weronika nie jest winna. Ale ja nie podpisywałam się na zastępstwo matki. Na razie czekam, aż Kinga odzyska sumienie i przypomni sobie, iż ma córkę. Mam nadzieję, iż nie za późno.