Słabo mi na myśl o weekendzie. Mąż znowu będzie "umierał", a ja tyrać za dwoje

mamadu.pl 11 miesięcy temu
Zdjęcie: W piątek wieczorem wychodzi z kumplami na piwo, a potem całą sobotę odsypia kaca i do niczego się nie nadaje.  fot. 123rf


Najczęściej rodzice czekają na weekendy z utęsknieniem. Nareszcie nie trzeba się spieszyć, można zrobić coś razem. Niepracującym mamom też lżej w weekendy, kiedy choć na chwilę mogą zostawić dziecko pod opieką taty, a same odpocząć, wyjść do fryzjera czy spotkać się z koleżanką. Nie zawsze jednak jest tak różowo, o czym pisze nasza czytelniczka. Dla niej weekendy oznaczają więcej pracy i dużą frustrację.


"Zbliża się weekend, a ja już jestem zdołowana. Mam męża i 9-miesięcznego synka. Nie pracuję, opiekuję się dzieckiem 24/7. Mąż pracuje, a kiedy przychodzi weekend, zawsze rozgrywa się ten sam scenariusz. W piątek wieczorem wychodzi z kumplami na piwo, wraca w nocy pijany, a potem całą sobotę odsypia kaca i do niczego się nie nadaje.

Śpi do 16-17, a potem się zwleka na sofę i tam dogorywa do wieczora. A ja, zamiast mieć trochę odpoczynku po całym tygodniu, tyram za dwoje. choćby zakupy spożywcze muszę robić z maluchem, bo przecież nie zostawię ich do niedzieli, kiedy on już będzie na chodzie, bo PiS zamknął mi sklepy w niedziele.

Na nic wszystkie rozmowy, tłumaczenia, prośby, groźby, awantury. Mąż uważa, iż po tygodniu pracy ma prawo do resetu, a poza tym, jeżeli ja chcę, to też mogę wychodzić z koleżankami, np. w niedzielę, i on wtedy się zajmie synkiem, jak już położymy go spać. Nic nie rozumie, a ja padam już ze zmęczenia, frustracji i rozżalenia. Poza tym on mówi, iż przecież tak się umawialiśmy i nie mogę nagle zmieniać zasad, bo to nie jest w porządku.

Kiedy nie byliśmy jeszcze rodzicami, mój chłopak (wtedy jeszcze nie mąż) i ja obiecaliśmy sobie, iż nie będziemy się wzajemnie ograniczać. Tzn. swojej wolności, takiej rozumianej jako prawo do realizacji własnych pasji i własnego życia poza związkiem. Oznaczało to m.in. iż każde z nas miało też, oprócz wspólnej paczki, także swoich znajomych, z którymi spotykaliśmy się nie jako para, ale osobno.

Dobrze się to sprawdzało i co do zasady uważam, iż było słuszne i iż tak powinno to wyglądać w zdrowych związkach. Dużo, większość, rzeczy robiliśmy i tak razem. Sporo imprezowaliśmy, bo lubimy tańczyć, chodziliśmy do kina, podróżowaliśmy. Naprawdę wszystko zdawało się działać bez zarzutu.

No ale sytuacja teraz jest jednak inna. Dlaczego tylko ja musiałam (ale też chciałam, to przyszło naturalnie, w końcu jestem matką, jestem na innym etapie życia i to jest jak najbardziej ok) zmienić swoje życie? Przecież on też chciał mieć dziecko, to nie tak, iż wpadliśmy czy ja naciskałam. A jednak on przez cały czas chce żyć tak, jakby nic się nie zmieniło.

Tak jakby chciał udowodnić całemu światu, a przede wszystkim swoim kumplom, iż dziecko nic nie zmieniło, iż można mieć ciastko i zjeść ciastko. Tylko to nie jest prawdą. Tak się nie da. I bardzo mnie złości i boli to, iż on uważa, iż to jest w porządku. Coraz częściej myślę o rozstaniu, ale wciąż mam nadzieję, iż on w końcu zrozumie to i się zmieni.

No i nie oszukujmy się, wtedy już zupełnie zostałabym ze wszystkim sama. A jednak dla dziecka lepiej byłoby, gdybyśmy byli razem, a przecież w pozostałe dni tygodnia, on się też angażuje. No dobra, pracuje, ale po pracy coś tam robi z dzieckiem… Nie wiem, co zrobić, proszę, doradźcie. Może któraś z was też była lub jest w takiej sytuacji?"

Idź do oryginalnego materiału