Słodki piesek

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Szczeniak**

Szymek z mamą żyli we dwójkę. Ojciec Szymka oczywiście istniał, ale najwyraźniej nie był im do niczego potrzebny. Na razie chłopiec nie zadawał pytań – w przedszkolu ważniejsze były zabawki niż to, czy ma tatę, czy nie.

Nadia postanowiła, iż lepiej, by syn nigdy nie dowiedział się, jak bez pamięci zakochała się w jego przyszłym tacie. Gdy powiedziała mu o ciąży, ten poinformował ją, iż jest żonaty. Owszem, ma problemy z żoną, ale nie może odejść, bo jej ojciec to jego szef. W razie czego zostałby z gołymi rękami, a taki mężczyzna chyba nie byłby Nadii potrzebny. Doradził też, żeby pozbyła się dziecka, póki nie jest za późno, bo alimentów nie zobaczy. A jeżeli się uprze… no, sama będzie sobie winna.

Nie narzucała się. Zniknęła z jego życia i wychowywała Szymka sama. Chłopak wyszedł jej wspaniały – i to jej wystarczało.

Nadia pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletni Szymek chodził do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowali.

Po Nowym Roku w szkole pojawił się nowy wuefista. Wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki (a było ich większość) od razu zaczęły się do niego przymilać. Tylko Nadia nie patrzyła w jego stronę i nie śmiała się z jego żartów. Może dlatego właśnie zwrócił na nią uwagę.

Pewnego dnia, gdy wychodziła ze szkoły, przed nią zatrzymał się terenowy samochód. Wysiadł z niego wuefista i otworzył przed nią drzwi od strony pasażera.

– Proszę – uśmiechnął się, skinął głową w stronę fotela.

– Ale to całkiem niedaleko… – Nadia zmieszała się.

– Wsiadaj. Lepiej jechać niż iść, choćby jeżeli to tylko kawałek – stwierdził z logiczną powagą.

Nadia zawahała się chwilę, ale w końcu wsiadła. Wuefista zatrzasnął drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.

– Nie wiem. Znam tylko numer przedszkola. – Spuściła wzrok, zawstydzona.

– Jakiego przedszkola? – Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.

– Tego, do którego chodzi mój syn – wyjaśniła bez wahania.

– Masz syna? Duży? – Dlaczego od razu przeszedł na „ty”?

– Szymek. Ma pięć lat. – Nadia sięgnęła po klamkę. – Lepiej pójdę pieszo. Otworzyła drzwi.

– Zaczekaj. Podwiozę cię. – Włączył silnik.

Nadia zatrzasnęła drzwi. Może niech ją podrzuci po Szymka? I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z przyczepą”, skoro wokół tyle wolnych i bezdzietnych?

– No, jeżeli panu się nie spieszy… – westchnęła.

– Nie śpieszę się. Nikt mnie nie czeka. Żony ani dzieci nie mam – od razu się wyspowiadał, oszczędzając jej niewygodnych pytań.

– A dlaczego? Charakter okropny? Kobiety nie wytrzymują? Czy któraś tak pana skrzywdziła, iż boi się pan poważnych związków? – Nadia uniosła brew.

– A to ci dopiero. Nie spodziewałem się. Z wyglądu taka cicha… Była miłość, były rozczarowania. Ale do ślubu nie doszło, i to nie zawsze z mojej winy. Charakter… No, idealnych ludzi nie ma, szanowna Nadiu. Ty też nie jesteś taka niewinna, jak wyglądasz.

– Żałuje pan, iż mnie podwiózł? O, proszę skręcić w tę uliczkę – poprosiła pospiesznie.

Samochód zatrzymał się przed przedszkolem.

– Zaczekam – powiedział wuefista, gdy Nadia wysiadła.

Zatrzymała się przy aucie.

– Nie warto. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby syn potem zadawał pytania. Rozumie pan, panie Krzysztofie? – Spojrzała na niego surowo, jak na opornego pierwszaka. – Nie czekaj pan na nas. – Zatrzasnęła drzwi i poszła do przedszkola.

Zniknęła, a Krzysztof Kowalski siedział jeszcze kilka minut w samochodzie, zamyślony. Potem odpalił silnik i odjechał. Gdzietyszańszkanadńszcisądędzįcyodprzedszkola,trzymając Szymka za rękę, Nadia westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. No cóż. „Nam też on nie jest potrzebny” – pomyślała.

Ale nazajutrz Krzysztof znów czekał na nią pod szkołą.

– Pewnie myślałaś, iż zwiałem, jak się dowiedziałem o synu. A tu niespodzianka. Wsiadaj. Do przedszkola? – zapytał zwyczajnie.

Nadia uśmiechnęła się i skinęła głową. Gdy podprowadziła Szymka do samochodu, chłopiec poważnie spojrzał na Krzysztofa – dokładnie tak, jak ona dzień wcześniej – po czym zwrócił się do mamy.

– To mój kolega z pracy, pan Krzysztof. No, co stoisz? Wsiadaj – powiedziała nienaturalnie wesoło, ukrywając zakłopotanie.

Szymek nie podskoczył z radości, nie rzucił się do auta. Z poważną miną wdrapał się na tylne siedzenie i wpatrywał się w okno.

– Dokąd jedziemy? – Krzysztof odwrócił się do niego.

– Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą nas ukarać mandatem – odpowiedziała za syna Nadia.

– Więc jedźmy do centrum rozrywki. Na spacer za zimno. Szymek, zgoda? – zapytał głośno i wesoło.

Szymek milczał, dalej wpatrując się w okno, jakby nic ważniejszego nie istniało. Krzysztof uśmiechnął się i ruszył.

W szkole wszyscy nagle milkli, gdy Nadia wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, pośpiesznie wychodzili, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

Krzysztof nie naciskał, był cierpliwy. Kilka razy wychodził od Nadii po kolacji, a za trzecim razem został do rana. Nadia spała niespokojnie, zerkała na zegarek – bała się, iż Szymek zaskoczy ich w łóżku.

– Daj spokój, chłopak duży, rozgarnięty. Niech się przyzwyczaja – powiedział nad ranem Krzysztof, obejmując ją.

Ale Nadia wysunęła się z jego ramion i wstała. W tygodniu nie da się dobudzić Szymka do przedszkola, a dziś, na złość, mógł obudzić się wcześniej. Gdy chłopiec po myciu wszedł do kuchni, Nadia smażyła już racuchy, a Krzysztof siedział przy stole.

– Dzień dobry – zdziwiłW końcu Nadia zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie przyszło do niej w postaci Krzysztofa, ale w małym, rozbrykanym labradorze, który teraz tarzał się po podłodze, szczęśliwy, iż znalazł dom.

Idź do oryginalnego materiału