"Smerfy. Wielki Film" i kontrowersyjna scena z nocnego klubu
Na premierę filmu "Smerfy. Wielki Film" wybrałam się z moim ośmioletnim synem, jego kolegą z klasy i jego mamą – pełna nadziei na kolorową, dziecięcą przygodę.
Smerfy początkowo biegają po magicznym lesie, robią figle i walczą z Gargamelem – ot, wszystko, czego można oczekiwać po rodzinnej animacji. Ale w jednej ze scen trafiają do… paryskiej dyskoteki, a tam kobiety w kusych kreacjach i szpilkach, przy barze alkohol – i cisza wśród dzieci, która mówi wszystko: naprawdę to potrzebne w filmie dla najmłodszych?
Magia, przygoda… i nagły skok w dorosły świat
Smerfy wyruszają z wioski do prawdziwego świata, by uratować Papę Smerfa. Film obfituje w barwne animacje, dynamiczne sceny i żarty dla dzieci i dorosłych – nie brakuje choćby odniesienia do "boomerów" i pikantnych gagów. Do czasu.
W jednej z sekwencji Smerfy trafiają do nocnego klubu – na parkiecie tańczą ludzie –
widzimy kobiety w mini i szpilkach, na barze stoją drinki, a alkohol leje się strumieniami. To była jedyna scena, w której syn i jego kolega absolutnie zamilkli i popatrzyli na siebie.
I teraz pytanie – co chcemy przekazać naszym dzieciom?
Scena trwa może dwie minuty, ale mam wrażenie, iż zapadnie dzieciakom w pamięć na
dłużej. Czy naprawdę pragniemy, by maluchy oglądały sytuacje rodem z imprezy dla dorosłych? I czy nie dało się tej akcji rozegrać inaczej – bez alkoholu, bez klubowych świateł, bez wieloznacznych sugestii?
Nie jestem przeciwniczką nowych konwencji i humoru skierowanego do różnych grup wiekowych. Ale uważam, iż film dla dzieci powinien być bardziej ostrożny w komunikatach. Bo przecież uczymy dzieci przez obraz. I jeżeli ten obraz pokazuje Smerfy idące na imprezę z drinkiem w ręku – to przestaje być to kontekst bajkowy, a staje się edukacyjnie wątpliwy.
Czy w przyszłości zaproponuję dziecku kolejne "Smerfy"? o ile będą pełne kolorów i magii, to chętnie. Ale jeżeli znów pojawi się w nich alkohol i "impreza dla dorosłych" – zastanowię się dwa razy.