Śnieg spadał jak lodowe igły z szarego nieba, pokrywając popękany asfalt bocznej drogi coraz grubszą warstwą. W tej nieskończonej bieli mała postać sunęła powoli, chwiejąc się jak cień gotowy zniknąć.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Śnieg spadał jak lodowe igły z szarego nieba, pokrywając popękany asfalt bocznej drogi coraz grubszą warstwą. W tej nieskończonej bieli mała postać posuwała się powoli, chwiejnie, jak cień gotowy zniknąć.

Zosia miała zaledwie pięć lat.

Jej drobne, wychudzone ciało nie było w stanie stawić czoła zimowej zamieci. Garbiła się pod ciężarem dwóch zawiniątek owiniętych w podarte koce. To byli jej młodsi bracia, bliźniacy – Kacper i Karinka. Ich policzki były czerwone od mrozu, usta ledwo drgały we śnie. Nie wiedzieli, iż śmierć jest tuż obok.

Zosia wiedziała.

Każdy krok bolał. Stopy, okryte podartymi skarpetkami i zużytymi klapkami, już nie czuły podłoża. Ale szła dalej, bo musiała ich chronić. Obiecała to mamie.

*„Zaopiekuj się nimi. Nie zostawiaj ich, cokolwiek się stanie.”*

To były ostatnie słowa, jakie usłyszała, zanim karetka zabrała mamę w środku nocy. I nigdy nie wróciła.

Kilka godzin wcześniej, w sierocińcu Świętej Kingi, Zosia podsłuchała, jak pani Kowalska – dyrektorka – mówiła suchym tonem:

*„Jutro ich rozdzielimy. Dziewczynka trafi do domu w Łodzi. Chłopiec – do Poznania.”*

Zosia, schowana za schodami, poczuła, jak serce pęka jej na tysiąc kawałków.

*„Nie! Nie można ich rozdzielić! To niemowlaki. To moja rodzina.”*

Tej nocy, gdy wszyscy spali, podkradła się do łóżeczka, w którym spali bliźniacy. Owinęła ich w najgrubsze koce, jakie znalazła, i z trudem uniosła. Wyszła tylnymi drzwiami – tymi, które kucharki zawsze zapominały zamknąć na klucz.

Uciekła bez celu.

Teraz, na zlodowaciałej drodze, Zosia ledwo stała na nogach. Kawałek chleba, który schowała ze śniadania, oddała Karince godzinę temu. Od tamtej pory nic nie jadła. Wiatr gryzł jej skórę. Łzy zamarzały, zanim spłynęły po brodzie.

*„Nie martwcie się”* – szeptała. *„Będzie dobrze.”*

Powtarzała to w kółko, jakby słowa mogły zmienić się w prawdę.

Nagle w oddali błysnęły światła. Czarne, luksusowe auto zbliżało się powoli. Zosia, ostatkiem sił, stanęła na środku drogi, podnosząc drżącą rękę.

Samochód zahamował gwałtownie.

Z auta wysiadł wysoki, młody, dobrze ubrany mężczyzna. Nazywał się Krzysztof Nowak. Biznesmen. Dziedzic fortuny. Wracał właśnie z ważnego spotkania w Katowicach i, kierowany przeczuciem, wybrał boczną trasę.

Nigdy nie przypuszczał, co zobaczy.

*„Co tu…?”*

Podbiegł do dziewczynki. Zosia upadła na kolana w tej samej chwili, gdy do niej dotarł.

*„Dziecko! Co ty tu robisz? Jesteś sama?”*

Krzysztof zauwa

Idź do oryginalnego materiału