Śnieg spadał niczym lodowe igły z szarego nieba, pokrywając popękaną nawierzchnię bocznej drogi coraz grubszą warstwą.

polregion.pl 19 godzin temu

Śnieg spadał jak lodowe igły z szarego nieba, pokrywając popękany asfalt pobocznej drogi coraz grubszą warstwą. W tej białej pustce mała postać posuwała się powoli, chwiejnie, niczym cień gotowy zniknąć w każdej chwili.
Ewa miała zaledwie pięć lat.
Jej drobne, wychudzone ciało nie było w stanie stawić czoła zimowej zamieci. Kurczyła się nad dwoma zawiniątkami owiniętymi w podarte koce. To byli jej bracia, nowo narodzeni bliźniacy Tomek i Tosia. Ich policzki były czerwone od mrozu, a usta ledwo drgały w śnie. Nie wiedzieli, iż śmierć była tuż obok.
Ewa wiedziała.
Każdy krok bolał. Jej stopy, okryte podartymi skarpetami i zniszczonymi kapciami, już nie czuły ziemi. Ale szła dalej, bo musiała ich chronić. Obiecała to mamie.
Zaopiekuj się nimi. Cokolwiek się stanie, nie zostawiaj ich samych.
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała od matki, zanim karetka zabrała ją w środku nocy. I nigdy nie wróciła.
Kilka godzin wcześniej, w sierocińcu św. Anny, Ewa podsłuchała, jak pani Kowalska dyrektorka mówiła suchym głosem:
Jutro ich rozdzielimy. Dziewczynka trafi do domu dziecka w Łodzi, a chłopiec do Poznania.
Ewa, schowana za schodami, poczuła, jak serce pęka jej na tysiąc kawałków.
Nie! Nie możecie ich rozdzielić! To niemowlęta. To moja rodzina.
Tej nocy, gdy wszyscy spali, podkradła się do łóżeczka, w którym spali bliźniacy. Owinęła ich w najgrubsze koce, jakie znalazła, i z trudem uniosła. Wyszła tylnymi drzwiami, które kucharki zawsze zostawiały niedomknięte.
Uciekła bez celu.
Teraz, na zlodowaciałej drodze, Ewa ledwo stała na nogach. Kawałek chleba, który schowała ze śniadania, oddała Tosi godzinę temu. Od tamtej pory nic nie jadła. Wiatr kąsał jej skórę, a łzy zamarzały, zanim spłynęły po brodzie.
Nie martwcie się szeptała. Wszystko będzie dobrze.
Powtarzała to w kółko, jakby słowa mogły zmienić się w prawdę.
Nagle w mgle zamigotały światła. Powoli zbliżał się czarny, luksusowy samochód. Ewa, ostatkiem sił, stanęła na środku drogi, podnosząc drżącą rękę.
Auto zahamowało gwałtownie.
Z auta wysiadł wysoki, elegancko ubrany mężczyzna. Nazywał się Adam Nowak. Biznesmen. Dziedzic fortuny. Wracał właśnie z ważnego spotkania w Katowicach i z niewyjaśnionej przyczyny wybrał inną trasę do domu.
Nigdy nie spodziewał się takiego znaleziska.
Co tu?
Podbiegł do dziewczynki. Ewa osunęła się na kolana w chwili, gdy do niej dotarł.
Dziecko! Co ty tu robisz? Jesteś sama?
Adam zauważył zawiniątka. Dwie małe twarzyczki, ledwo okryte. Niemowlęta. Były blade.
Boże wyszeptał.
Nie tracąc czasu, wziął bliźniaki na ręce, a Ewę uniósł, jak tylko mógł. Wsadził ich wszystkich na tylną kanapę, włączył ogrzewanie na pełną moc i zadzwonił do swojego lekarza.
Jadę do ciebie. Mam troje dzieci, jedno nie reaguje. Przygotuj wszystko. Będę za piętnaście minut.
W gabinecie doktor Szymańska przyjęła ich natychmiast. Bliźniaki trafiły pod lampy grzewcze, a Ewę położono na specjalnym łóżku.
Co się stało, Adamie? spytała lekarka.
Znalazłem ich na drodze. Ona osłaniała ich własnym ciałem. Miała gorączkę! Jest wycieńczona. Uratujecie ich?
Zrobimy, co w naszej mocy. Ale ta dziewczynka jest na granicy.
Gdy lekarze działali, Adam został sam w poczekalni. Coś w tej dzie

Idź do oryginalnego materiału