12 marca, niedziela
Nie mogę uwierzyć, co się stało. Przysięgam, iż go widziałam. Dotknęłam go. Pocałowałam. Czułam jego oddech ciepły, a usta miały smak mięty, tak jak zawsze. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, tę samą, którą zawsze narzekał, iż jest za duża i wygląda w niej jak miły bandyta. To było prawdziwe. Przez całą noc mnie przytulał, szepnął mi do ucha kocham cię. Powiedział, iż za rok weźmiemy ślub. Każdą sekundę pamiętam: jak jego palce sunęły po moim ramieniu, jak płakał, gdy płakałam, jak kochał mnie z taką namiętnością, iż czułam, jakby moja dusza miała pęknąć na dwie połówki. A potem zniknął.
Obudziłam się sama. Nie bałam się. Pomyślałam, iż po prostu wyszieszkałam, jak to czasem robię rano. Jego woda kolońska wciąż unosiła się na pościeli. Skóra wciąż paliła się w miejscu, gdzie mnie dotknął. Coś jednak nie pasowało.
Dzwoniłam.
Jeszcze raz.
I jeszcze raz.
Wtedy moja najlepsza przyjaciółka, Bronisława, wszedł do pokoju z bladą twarzą. Nie rozumiała, dlaczego płacze.
Ludmiło szepnęła nie wiesz?
Zaśmiałam się. O co chodzi?
Tadeusz nie żyje.
Mrugnęłam. Jak nie żyje?
Bronisława płakała coraz głośniej. Zginął dwa dni temu w wypadku samochodowym, podczas burzy.
Nie. Nie. Nie. Nie.
Krzyknęłam. Odepchnęłam ją. Powiedziałam, iż to okrutne, iż to żart. Pokazałam jej sms od Tadeusza z poprzedniej nocy, a także wiadomość głosową: przyjadę. Tęsknię za twoim ciałem przy moim. Bronisława spojrzała na telefon, drżąc.
Ludmiło on nie mógł tego napisać. Był już w kostnicy.
Świat się przechylił. Kolana mnie poddały. Pobiegłam do łazienki, wzięłam ręcznik, którym on się wycierał wciąż mokry. Zabrałam bluzę, którą zostawił na podłodze. Znalazłam ślad ugryzienia na szyi.
Był tu. Musiał być.
Ale prawda jest taka, iż Tadeusz został pochowany wczoraj. I jakoś wczoraj nocą uprawiłam z nim miłość.
Dni upływały, noce stawały się nie do zniesienia. Nie mogłam spać. Gdy zamykałam oczy, widziałam go. Czasem stał przy moim łóżku, czasem szeptał mi do ucha. Pewnej nocy usłyszałam: Nie płacz, kochanie. Jestem z twoją stroną. Próbowałam to nagrać, a usłyszałam tylko szumy i własny strach.
Wtedy przestała przychodzić moja miesiączka. Dwa razy. Myślałam, iż to stres, żałoba, trauma. Aż w końcu wymiotowałam po raz piąty w jednym dniu. Zrobiłam test ciążowy.
Dwie czerwone kreski.
Pozytywny wynik. Upadłam na podłogę. Jedyną osobą, z którą byłam, był Tadeusz. A on był martwy. Pogrzebany, gnijący, nieobecny. A jednak coś rosło we mnie. Coś, co kopnęło nocą. Coś, co rozświetlało skórę, kiedy gasły światła. I za każdym razem, gdy płakałam i mówiłam, iż nie dam rady słyszałam szept z cieni:
Nie jesteś sama. Nasze dziecko nadchodzi.
—
Nie pamiętam, jak zasnęłam. Pamiętam tylko, iż obudziłam się w wannie, trzymała w ręce test ciążowy, a dwie różowe kreski drwiły z mojego zdrowego rozsądku. Od kilku dni nie rozmawiałam z nikim choćby z Bronisławą. Telefon dzwonił setki razy, a imię na ekranie świeciło się jak znak zakazu. Zignorowałam wszystkie połączenia.
Jak wytłumaczyć, iż noszę dziecko mężczyzny, który od tygodni leży pod ziemią? Kto mi uwierzy? choćby ja sama w to nie wierzyłam, aż do tej nocy.
Ledwo zasnęłam, kiedy coś wbiło się w mój brzuch. To nie była zwykła kopniak. To było świadome, celowe, jakby chciało przyciągnąć moją uwagę. Podskoczyłam, łapiąc oddech, ręce na brzuchu, i znów usłyszałam głos Tadeusza w swojej głowie:
Nie bój się, kochanie. Wybrałem cię.
Z krzykiem wypadłam z łóżka. Spojrzałam w lustro, trzymając się za brzuch, zdjąłam koszulkę. Zobaczyłam słabe, niebieskie światło pulsujące pod skórą. Migotało, a potem zniknęło. Udało mi się upaść na podłogę, łamiąc łzy.
Następnego dnia zmusiłam się, by pojechać do szpitala. Lekarzowi powiedziałam, iż zaszłam w ciążę po wizycie ducha mojego chłopaka. Kłamałam o dacie, o wszystkim, oprócz objawów.
Dziwne sny. Skóra lśni. Słyszenie niewidzialnych głosów.
Wyraz twarzy lekarza przeszedł od troski do spokojnej podejrzliwości.
Zrobimy badania rzekła ostrożnie. Stres może mocno oddziaływać na umysł, zwłaszcza w połączeniu z hormonami ciąży.
Położyła stetoskop na brzuchu. Jej twarz się zmroziła.
Nie słyszę bicia serca, ale wskazuje, iż coś się porusza.
Zleciła USG. Leżąc na zimnym, metalowym łóżku, technikka przyglądała się ekranowi, a potem szeptała:
Jest płód ale świeci.
Wyszedłem ze szpitala, nie czekając na wyniki. Tej nocy miałam kolejny sen. Tadeusz stał przy naszym starym miejscu nad jeziorem, wiatr rozwiewał mu kaptur.
Nasze dziecko nie jest takie jak inne powiedział, głosem łagodniejszym niż wiatr. To ja i coś więcej.
Co masz na myśli? zapytałam.
Uśmiechnął się smutno.
Zrozumiesz wkrótce. Musisz je chronić.
Obudziłam się i odkryłam, iż zasłony są szeroko otwarte, choć zamknęłam drzwi na klucz. Bluza z kapturkiem, którą widziałam w śnie, leżała starannie złożona na brzegu łóżka. Dotknęłam jej wciąż była ciepła.
Wtedy zrozumiałam, iż to, co rośnie we mnie, jest prawdziwe. To jego. Zmienia mnie.
Następnego dnia w końcu zadzwoniłam do Bronisławy. Potrzebowałam pomocy. Przyszła błyskawicznie i przytuliła mnie mocno. Opowiedziałam jej wszystko, pokazałam jasny punkt w moim brzuchu, mówiłam o snach, głosie, dziecku.
Nie zaśmiała się. Nie krzyknęła. Położyła dłoń na moim ramieniu i wyszeptała:
Muszę cię zabrać w miejsce.
Poprowadziła mnie do starego domu ukrytego za kościołem jej babci. W środku czekała staruszka z długimi, szarymi warkoczami i bladymi oczami. Spojrzała raz i rzekła:
Nie jesteś pierwsza. Ale musisz być ostatnia.
Zapytałam, co ma na myśli. Odpowiedź przeszyła mnie do szpiku.
W twoim brzuchu nosisz dziecko duszy uwięzionej. To zarówno błogosławieństwo, jak i przestroga. Ojciec nie powinien był wrócić. Teraz brama jest otwarta. Inni przechodzą.
Po co go zabrać? dopytałam.
Po to, by zabrać ciebie.
Nagle światła zgasły. Przez okna wleciał lodowaty podmuch. Z cieni usłyszałam ponownie głos Tadeusza:
Biegnij.
—
Pokój stał się lodowaty. Staruszka przymrużyła oczy, gdy cienie rozciągały się po ścianach niczym pazury.
On jest tutaj wyszeptała, trzymając w ręku różańca z bursztynów i kości.
Bronisława popchnęła mnie za siebie. ale nie bałam się już Tadeusza. Bałam się tego, co staruszka nazwała innymi, bo on złamał zasady.
Staruszka rozsypała popiół w kształcie koła i kazała mnie stanąć w środku.
Nie wychodź, cokolwiek się stanie. Słyszysz mnie? ostrzegła. Jesteś pomostem między życiem a śmiercią. A mosty łączą się w obie strony.
Wszedłam w krąg. Brzuch lśnił tym samym niepokojącym światłem. Dziecko kopnęło mocniej niż kiedykolwiek.
Nagle usłyszałam setki głosów: krzyki, jęki, błagania, śmiech. Wszystko dochodziło z ciemności.
Tadeuszu, proszę szepnęłam co się dzieje?
Wtedy zobaczyłam go, ale nie taki jak dawniej. Jego oczy były puste, pełne smutku i strachu.
Przepraszam rzekł nie chciałem wciągać cię w to. Po prostu tak bardzo tęskniłem. Chciałem jeszcze jedną noc, jeden moment. Nie wiedziałem, iż otwieram bramę.
Podszedłem, łzy spływały się po policzkach.
Dlaczego ja? Dlaczego dziecko?
Spojrzał na mój brzuszek, potem na mnie.
Bo nasza miłość była silniejsza niż śmierć. Ale taka miłość łamie prawa.
Nagle z cieni wyłoniła się przerażająca, zdeformowana postać z połowiczną twarzą i płonącymi oczami. Zawichrowała przy mnie.
Tadeusz stanął między nami.
Nie możesz jej mieć! ryknął. Nie możesz zabrać naszego dziecka!
Potwór zaśmiał się.
Złamałeś zasadę, duchu. Dotknąłeś żywych. Teraz my będziemy ucztować.
Pokój zadrżał. Staruszka zaczęła nucić w obcym języku. Bronisława trzymała mnie za rękę, płacząc.
Ludmiło! Nie wychodź z kręgu!
Krzyczałam, gdy potwór rzucił się na mnie. Tadeusz uderzył go w powietrzu. Staruszkała krzyknęła:
TERAZ! Wybierz, dziewczyno! Życie czy miłość?
Tadeusz, krwawiąc i znikający, obrócił się ku mnie.
Musisz mnie puścić, kochanie. dla naszego dziecka. dla siebie.
Odwróciłam głowę, nie mogąc uwierzyć.
Nie mogę cię stracić ponownie!
Nigdy mnie nie zgubiłaś. Żyję w nim, w tobie. jeżeli się trzymasz, oni wezmą wszystko.
Światła eksplodowały. Podłoga pękła. Cienie wyły. Z całego serca wykrzyknęłam jego imię i pożegnałam się.
W tej chwili uśmiechnął się.
Zniknął.
Ciemność ustąpiła. Potwór jęknął i rozmył się w dymie. Nastała cisza.
Upadłam. Krąg zgasł. Dziecko w moim brzuchu kopnęło jeszcze raz, potem ponownie, a potem odpoczęło.
Dziewska po porodzie, urodziłam chłopca. Nie płakał jak inni. Spojrzał mi w oczy, spokojny, jakby już wszystko rozumiał. Jego skóra lekko świeciła w ciemności. Czasem, kiedy śpiewam mu nocne kołysanki, słyszę drugą głos, który harmonizuje z moim głos Tadeusza.
Nazwaliśmy go Taras, co znaczy przywilej Tadeusza. Nie był naprawdę mój.
Zanim odszedł na drugą stronę, zostawił mi ostatni dar.
Cząstkę siebie,
którą żadna cień nie zabierze.






