Spałam z moim chłopakiem, nie wiedząc, iż zmarł dwa dni wcześniej – Teraz jestem w ciąży z dzieckiem jego ducha

newsempire24.com 5 dni temu

Zasnęłam z moim chłopakiem, nie zdając sobie sprawy, iż dwa dni wcześniej już nie żył—Teraz noszę w sobie dziecko jego ducha.
Uprzejmałem go. Dotknęłam go. Pocałowałam. Czułam jego oddech, ciepły, a usta smakowały miętą—tak jak zawsze. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, tę samą, którą zawsze narzekał, iż jest za duża i wygląda w niej jak „puchaty twardziel”. To był naprawdę on. Przytulił mnie całą noc. Szeptał mi do ucha: „Kocham cię”. Obiecał, iż weźmiemy ślub w przyszłym roku. Pamiętam każdy ruch jego dłoni po moim ramieniu, jak płakał, gdy płakałam, jak kochał mnie tak namiętnie, iż miałam wrażenie, iż serce pęknie mi na pół. A potem… zniknął.

Obudziłam się sama. Nie bałam się wcale. Myślałam, iż po prostu poszedł pobiegać, jak czasem robił. Jego zapach wciąż unosił się na pościeli. Skóra w miejscu, gdzie mnie dotknął, wciąż płonęła. Ale coś nie pasowało.

Dzwoniłam.
Znowu.
I znowu.

W końcu do pokoju weszła moja najlepsza przyjaciółka, Małgorzata, bladą twarzą. Nie rozumiała, dlaczego płacze.

— Jagodo… — wyszeptała. — Nie wiesz?

Zaśmiałam się. — Co mam wiedzieć?

— Kacper nie żyje.

Mrugnęłam. — Jak?

Płakała coraz głośniej. — Zginął dwa dni temu w wypadku samochodowym, podczas burzy.

Nie, nie, nie.

Krzyknęłam. Odepchnęłam ją. Powiedziałam, iż to okrutne, iż to nie żart. Pokazałam jej sms od Kacpra z ostatniej nocy, jakby mówił: „Idę do ciebie. Tęsknię za twoim ciałem przy moim”. Małgorzata spojrzała na telefon, drżąc.

— Jagodo… nie mógł tego napisać. Był już w kostnicy.

Świat się przewrócił.
Kolana mnie zawiodły.

Pobiegłam do łazienki, wyciągnęłam ręcznik, którym Kacper się wycierał, wciąż wilgotny. Bluzę, którą zostawił na podłodze. Znak po ugryzieniu na szyi.

On był tutaj. Musiał być.

Ale prawda jest taka, iż Kacprę pochowano wczoraj.

I jakoś zeszła ze mną nocą.

Dni mijały, noce stały się nie do zniesienia. Nie mogłam spać. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam go. Raz przy moim łóżku, innym razem szeptał mi do ucha. Pewnej nocy usłyszałam: „Nie płacz, kochanie. Jestem z tobą.” Próbowałam nagrać, ale usłyszałam tylko szum i własny przerażony oddech.

Wtedy przestała przychodzić moja miesiączka.

Dwa razy.

Myślałam, iż to stres, żałoba, trauma.

Aż zwymiotowałam po raz piąty w jeden dzień. Zrobiłam test.

Dwie kreski.

Pozytywny.

Złamałam się.

Jedyną osobą, z którą byłam, był Kacper. Ale on był martwy. Położony w ziemi, gnijący, odchodzący. A jednak coś rosło we mnie. Coś, co kopnęło w nocy. Coś, co lśniło pod skórą, gdy gasły światła. I za każdym razem, gdy płakałam i wołałam, iż nie dam rady… słyszałam go szeptać z cieni:

„Nie jesteś sama. Nasze dziecko przychodzi.”

Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Wstałam w wannie trzymając w dłoni test ciążowy, te dwie różowe kreski drwiące z mego zdrowia. Nie rozmawiałam z nikim w ostatnich dniach — choćby z Małgorzatą. Telefon dzwonił setki razy, a na ekranie migotało imię Kacpra. Ignorowałam połączenia.

Jak wytłumaczyć, iż noszę dziecko mężczyzny, który od tygodni leży pod ziemią? Kto by mi uwierzył? choćby ja nie wierzyłam, aż tej nocy.

Ledwo zasnęłam, gdy nagle coś uderzyło w mój brzuch od środka. To nie była zwykła kopniak. Czułam, iż to świadoma siła, jakby ktoś próbował przyciągnąć moją uwagę. Wstałam gwałtownie, dłonie wciąż na brzuchu, i znów usłyszałam jego głos w głowie.

— Nie bój się, kochanie. Wybrałem cię.

Krzyknęłam i wyrwałam się znikąd z łóżka. Spojrzałam w lustro, podniosłam koszulkę i zobaczyłam słabe, niebieskie światło pulsujące pod skórą. Mrugnęło i zniknęło. Kości mnie drżały, upadłam na podłogę, łamiąc wiersz.

Następnego dnia wymusiłam wizytę w szpitalu. Powiedziałam lekarzowi, iż zaszłam w ciążę po wizycie chłopaka, którego już nie ma. Kłamałam o datach, o wszystkim — oprócz objawów.

„Dziwne sny. Skóra świecąca. Słyszenie głosów.”

Wyraz twarzy lekarza przeszedł od troski do wyważonej podejrzliwości.

— Zrobimy badania — rzekł spokojnie. — Stres może mocno wpływać na umysł, zwłaszcza w połączeniu z hormonami ciąży.

Położył stetoskop na brzuchu. Jego twarz zamarła.

— Nie słyszę… pulka. Ale coś się rusza.

Zlecił ultrasonografię. Leżąc na zimnym metalowym stołku, technikka spojrzała na ekran i zbladła. Nie odzywała się, aż zapytałam:

— Co się dzieje?

— To płód — wyszeptała. — Ale… świeci.

Wyszłam ze szpitala bez wyników. Tej nocy znowu śniłam. Kacper stał przy naszym starej lagunie, wiatr poruszał jego bluzę z kapturem.

— Nasze dziecko nie jest takie jak inne — powiedział cichym głosem, miękkim jak szum wiatru. — To ja i coś więcej.

— Co masz na myśli? — zapytałam.

Uśmiechnął się smutno.

— Zrozumiesz wkrótce. Musisz je chronić.

Obudziłam się, a zasłony były szeroko otwarte, choć zamknęłam drzwi na klucz. Bluza, którą miał na sobie w śnie, leżała starannie złożona, wciąż ciepła w dotyku.

Wtedy zrozumiałam — to, co rosło we mnie, było prawdziwe. Było jego i zmieniało mnie.

Następnego dnia zadzwoniłam do Małgorzaty. Potrzebowałam pomocy. Przyszła w pośpiechu, objęła mnie mocno i wysłuchała całej historii. Pokazałam jej błysk w moim brzuchu, opowiedziałam o snach, o głosie, o dziecku.

Nie zaśmiała się. Nie krzyczała. Szeptała:

— Muszę cię zabrać w miejsce.

Prowadziła mnie do starego domku ukrytego za kościołem jej babci. W środku siedziała staruszka z długimi siwymi warkoczami i bladymi oczami. Spojrzała raz i powiedziała:

— Nie jesteś pierwsza. Ale musisz być ostatnia.

Zapytałam, co to znaczy, a jej odpowiedź przeszyła mnie do kości.

— Nosisz w brzuchu dziecko związanej duszy. To błogosławieństwo… i przestroga. Ojciec nie powinien wrócić. Drzwi zostały otwarte i inne istoty wkraczają.

— Czy mają go zabrać? — spytałam.

— Zabiorą ciebie.

Światła zgasły, a lodowaty podmuch przewiał przez okna. Z cieni znów usłyszałam głos Kacpra:

— Uciekaj.

Pokój stał się lodowaty. Oczy staruszki rozbłysły przerażeniem, gdy cienie przedłużały się po ścianach jak pazury.

— On jest tutaj — szepnęła, trzymając różaniec z kości i bursztynu.

Małgorzata pchnęła mnie za siebie. ale nie bałam się już Kacpra. Bałam się tego, co przybyło, bo on złamał zasady.

Zaczęła sypać popiół, tworząc krąg, i kazała mi stanąć w środku.

— Nie wychodź, cokolwiek się stanie. Rozumiesz? — ostrzegła. — Jesteś mostem między życiem a śmiercią. Mosty łączą w obu kierunkach.

Wszedłam w krąg. Brzuch mój lśnił tym samym niepokojącym światłem. Dziecko kopnęło mocniej niż kiedykolwiek.

Nagle usłyszałam setki głosów — krzyki, jęki, prośby, chichoty — wszystkiego, co czai się w ciemności.

— Kacprze, proszę — wyszeptałam. — Co się dzieje?

Zobaczyłam go. Tym razem oczy jego były puste, pełne smutku i strachu.

— Przepraszam — powiedział. — Nie chciałem cię wciągać. Po prostu… tęskniłem tak bardzo. Chciałem jeszcze jedną noc. Nie wiedziałem, iż otwieram bramę.

Podszedłem, łzy spływały po policzkach.

— Dlaczego ja? Dlaczego dziecko?

Spojrzał na mój brzuch, potem na mnie.

— Bo nasza miłość była silniejsza niż śmierć. Taka miłość łamie prawo.

Z ciemności wyłoniła się potworna postać, półtwarz, oczy płonące. Świstała, gdy mnie zobaczyła. Kacper stanął przed nami.

— Nie możesz jej mieć! — ryknął. — Nie zabierzesz naszego dziecka!

Potwór się roześmiał.

— Złamałeś zakaz, duchu. Dotknąłeś żywych. Teraz my ucztujemy.

Pokój się zatrząsł. Staruszka zaczęła śpiewać w obcym języku. Małgorzata chwyciła mnie za rękę, płacząc.

— Jagodo! Nie wychodź z kręgu!

Krzyczałam, gdy potwór rzucił się na mnie. Kacper uderzył go w powietrzu. Staruszka krzyknęła:

— TERAZ! Wybierz, dziewczyno! Życie czy miłość?

Kacper, krwawiący, rozpływał się w powietrzu.

— Musisz mnie zostawić, kochanie. Dla naszego dziecka. Dla ciebie.

Płakałam, odwracając głowę.

— Nie mogę cię stracić po raz drugi!

— Nigdy mnie nie straciłaś. Żyję w nim, w tobie. jeżeli się trzymasz, oni wezmą wszystko.

Światła wybuchły. Podłoga pękła. Cienie wyły. Z całego serca wykrzyknęłam jego imię i pożegnałam się.

W tym momencie… uśmiechnął się. I zniknął.

Ciemność ustąpiła. Potwór wydał przeraźliwy krzyk i rozpostarł się w dym. Nastąpiła cisza.

Upadłam. Krąg zgasł. Dziecko w moim brzuchu kopnęło raz, potem jeszcze raz i uspokoiło się.

Dziewięć miesięcy później urodziłam chłopca. Nie płakał jak inni. Spojrzał mi w oczy, spokojny, jakby już wszystko wiedział. Jego skóra lekko lśniła w mroku. A kiedy wieczorem mu śpiewam, przysięgam, iż słyszę drugą głos, harmonizujący z moim — głos Kacpra.

Nazwałam go Kacprusiem, co znaczy „Kacper jest w Bogu”. Bo nigdy nie był naprawdę mój.

Jednak zanim przeszedł na drugą stronę, zostawił mi ostatni dar.

Cząstkę siebie, której żadna cień nie odbierze.

Idź do oryginalnego materiału