Śniłam, iż leżałam z moim ukochanym Michałem, nie wiedząc, iż dwa dni wcześniej zginął w wypadku. Teraz noszę w sobie dziecko jego ducha.
Jestem pewna, iż go widziałam. Dotknęłam go. Pocałowałam. Czułam jego oddech – ciepły, a usta smakowały miętą, jak zawsze. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, tę samą, którą zawsze narzekał, iż jest za duża i czyni go „miłym twardzielem”. Był prawdziwy. Całą noc mnie przytulał. Szeptał mi do ucha: „Kocham cię”. Obiecał, iż w przyszłym roku weźmiemy ślub. Pamiętam każdy ruch jego dłoni po moim ramieniu, jak łzy wlewał, gdy ja płakałam, i jak kochał mnie tak namiętnie, iż miałamą się serce rozpaść na dwie połówki. A potem… zniknął.
Obudziłam się sama. Nie bałam się. Pomyślałam, iż po prostu wybrał się pobiegać, jak to czasem robił. Jego zapach wciąż unosił się w pościeli. Skóra w miejscu, gdzie mnie dotknął, wciąż płonęła. Ale coś nie pasowało.
Dzwoniłam.
Znowu.
Jeszcze raz.
Wtedy moja najlepsza przyjaciółka Bogna weszła do pokoju z bladą twarzą. Nie rozumiała, dlaczego płacze.
— Zuzia… — wyszeptała — nie wiesz?
Roześmiałam się. — Czego?
— Michał nie żyje.
Mrużyłam oczy. — Jak?
Bogna łkała coraz głośniej. — Zginął dwa dni temu w wypadku samochodowym, w noc burzy.
Nie. Nie. Nie.
Krzyknęłam. Odepchnęłam ją. Nazwałam ją okrutną. Pokażę ci wiadomość, którą Michał wysłał mi noc przed śmiercią – „Idę do ciebie. Tęsknię za twoim ciałem przy moim”. Bogna spojrzała na telefon, drżąc.
— Zuzia… on nie mógł tego napisać. Był już w kostnicy.
Świat się przewrócił.
Kolana mnie opuściły.
Pobiegłam do łazienki, wzięłam mokrą ręcznik po nim, jeszcze wilgotny. Bluzę, którą zostawił na podłodze. Ślad ugryzienia na moim karku.
Był tutaj. Musiał być.
Ale prawda jest taka… Michał został pochowany wczoraj.
I jakoś uprawiłam z nim seks tej nocy.
Dni mijały, noce stawały się nie do zniesienia. Nie mogłam spać. Za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, widziałam go. Raz stał przy moim łóżku, innym razem szeptał mi do ucha. Pewnej nocy usłyszałam jego głos: „Nie płacz, kochanie. Jestem z tobą”. Chciałam to nagrać, ale usłyszałam tylko szum i własny przerażony oddech.
Wtedy przestała przychodzić moja miesiączka. Dwa razy.
Myślałam, iż to stres, żałoba, trauma. Aż w piątym dniu wymiotowałam. Zrobiłam test ciążowy. Dwie linie.
Pozytywny.
Roztoczyłam się. Jedyną osobą, z którą byłam, był Michał. Ale on już nie żył. Pogrzebany, gnijący, nieobecny. A jednak coś rosło we mnie. Coś, co nocą kopnęło. Coś, co świeciło pod skórą, gdy gasły światła. I za każdym razem, gdy krzyczałam, iż nie dam rady, słyszałam szept z cieni:
— Nie jesteś sama. Nasze dziecko przyjdzie.
**Episod II**
Nie pamiętam, jak zasnęłam. Wiem tylko, iż obudziłam się w wannie, trzymając w dłoni test ciążowy, te różowe dwa kreski drwiły z mojego zdrowia. Nie rozmawiałam z nikim od kilku dni – choćby z Bogną. Telefon dzwonił setki razy, imię wyświetlało się w ekranie. Ignorowałam wszystkie połączenia.
Jak wytłumaczyć, iż noszę dziecko człowieka, który od tygodni leży pod ziemią? Kto mi uwierzy? choćby ja nie wierzyłam. Aż tej nocy.
Ledwo zamknęłam oczy, gdy coś uderzyło w mój brzuch od środka. Nie była to zwykła kopniak. Czułam, jakby coś inteligentnego starało się przyciągnąć moją uwagę. Wstałam gwałtownie, łapiąc się za brzuch. Wtedy usłyszałam go znowu.
Głos Michała w mojej głowie:
— Nie bój się, kochanie. Ja.
Krzyknęłam i wybiegłam z łóżka. Spojrzałam w lustro, podniosłam koszulkę. Zobaczyłam słaby niebieski puls tuż pod skórą. Migotał… i zniknął. Nogi mnie osłabiły, upadłam, szlochając.
Następnego dnia zmusiłam się i pojechałam do szpitala. Zgłosiłam lekarzowi, iż zaszłam w ciążę po wizycie mojego chłopaka. Kłamałam o datach, o wszystkim – oprócz objawów.
„Dziwne sny. Skóra się świeci. Słyszę głosy nieobecnych.”
Lekarz zmienił wyraz twarzy z niepokoju na spokojną podejrzliwość.
— Zrobimy badania — powiedział ostrożnie. — Stres może mocno działać na umysł, zwłaszcza przy hormonach ciąży.
Położył stetoskop na brzuchu. Jego twarz zelektryzowała się.
— Nie słyszę… ale coś się rusza.
Zlecił USG. Leżąc na zimnym, metalowym łóżku, technikka zbladła, dopasowując skaner. Nie powiedziała nic, aż zapytałam.
— To płód — wyszeptała. — Ale… świeci.
Wyszedłam ze szpitala, nie czekając na wyniki. Tej nocy miałam kolejny sen. Michał stał przy naszej starej polanie nad jeziorem, wiatr rozwiewał mu kaptur.
— Nasze dziecko nie jest jak inne — mówił, głosem miękkim jak szum wody. — On jest częścią mnie… i więcej.
— Co masz na myśli? — zapytałam.
Uśmiechnął się smutno. — Zrozumiesz wkrótce. Musisz go chronić.
Obudziłam się, a zasłony były szeroko otwarte, choć zasłoniłam je na klucz. Bluza, którą Michał nosił w śnie, leżała starannie złożona na brzegu łóżka. Dotknęła ją – wciąż była ciepła.
Wtedy zrozumiałam, iż to, co rośnie w moim wnętrzu, jest prawdziwe. To jego. I mnie przemienia.
Następnego dnia w końcu zadzwoniłam do Bogny. Potrzebowałam pomocy. Przyszła w pośpiechu, mocno mnie przytuliła. Opowiedziałam jej wszystko. Pokazałam błysk na brzuchu. Mówiłam o snach, o głosie, o dziecku.
Nie śmiała się. Nie krzyczała. Szeptała:
— Muszę cię zabrać w miejsce.
Poszłyśmy do starego domu ukrytego za kościołem mojej babci. Wewnątrz czekała staruszka z długimi szarymi warkoczami i bladymi oczami. Spojrzała raz, potem powiedziała:
— Nie jesteś pierwsza. Ale musisz być ostatnia.
Zapytałam, co to znaczy. Odpowiedź zamarzła mi krew w żyłach.
— Nosisz w sobie dziecko uwięzionej duszy. To błogosławieństwo… i przestroga. Ojciec nie powinien wrócić. Teraz brama jest otwarta. Inni wchodzą.
— Czy przyjdą po dziecko? — spytałam.
— Przyjdą po ciebie.
Nagle światła przyświeciły. Chłodny podmuch przeszedł przez okna. Z cieni znów rozległ się głos Michała:
— Biegnij.
**Episod III**
Pokój stał się lodowaty. Oczy staruszki otworzyły się przerażone, a cienie rozciągały się po ścianach jak pazury.
— On jest tutaj — wyszeptała, trzymając różaniec z koralików i kości.
Bogna popchnęła mnie za siebie. ale nie bałam się już Michała. Bałam się tego, co przyjdzie.
Staruszka rzuciła popiół, tworząc krąg i kazała mi stać w środku.
— Nie wychodź, cokolwiek się stanie. Słyszysz? — ostrzegła. — Jesteś pomostem między życiem a śmiercią. A mosty… łączą się w dwie strony.
Weszłam w krąg. Brzuch rozbłysnął tą samą niespokojną poświatą. Dziecko kopnęło mocniej niż kiedykolwiek.
Usłyszałam setki głosów – krzyki, jęki, błagania, śmiechy. Wszystko dochodziło z ciemności.
— Michał, proszę — szepnęłam — co się dzieje?
Wtedy go zobaczyłam. Nie był już taki jak przedtem. Jego oczy były puste, pełne smutku i strachu.
— Przepraszam — powiedział — nie chciałem wciągać cię w to. Po prostu… tak bardzo tęskniłem. Chciałem jeszcze jedną noc. Nie wiedziałem, iż otwieram bramę.
Podszedłam, łzy spływały po policzkach.
— Dlaczego ja? Dlaczego dziecko?
Spojrzał na mój brzuch, potem na mnie.
— Bo nasza miłość była silniejsza niż śmierć. Taka miłość łamie prawa.
Nagle z cieni wyłoniła się potworna, skrzywiona postać z półtwarzami i płonącymi oczami. Zawzięcie zaryczała. Michał stanął przed nią.
— Nie możecie jej wziąć! — ryknął. — Nie zabierajcie naszego dziecka!
Potwór śmiał się.
— Złamałaś regułę, duchu. Dotknęłaś żywych. Teraz my ucztujemy.
Pokój zadrżał. Staruszka zaczęła śpiewać w obcym języku. Bogna trzymała mnie za rękę, płacząc.
— Zuzia! Nie wychodź z kręgu!
Krzyczałam, gdy potwór rzucił się na mnie. Michał uderzył go w powietrzu. Staruszka wykrzyknęła:
— TERAZ! Wybierz, dziewczyno! Życie czy miłość?
Michał, krwawiąc i rozpływając się, odwrócił się do mnie.
— Musisz mnie zostawić, kochanie. Dla naszego dziecka. Dla siebie.
Z trudem odmówiłam.
— Nie mogę stracić cię znowu!
— Nigdy mnie nie straciłeś. Żyję w nim, w tobie. Ale jeżeli się trzymasz, oni zabiorą wszystko.
Światła wybuchły. Podłoga pękła. Cienie wyły. Z całego serca wykrzyknęłam jego imię i pożegnałam się.
W tym momencie… uśmiechnął się. I zniknął.
Ciemność ustąpiła. Potwór jęknął, roztopiony w dym. Nastała cisza.
Upadłam. Krąg wygasł. Dziecko w moim wnętrzu kopnęło raz, potem drugi raz, po czym uspokoiło się.
Dziewięć miesięcy później urodziłam chłopca. Nie płakał jak inni. Spojrzał mi prosto w oczy, cicho i spokojnie, jakby już wszystko rozumiał. Jego skóra ledwie błyszczała w ciemnościach. Czasem, gdy śpiewam mu nocą, słyszę drugą głos współbrzmiejący z moim – to głos Michała.
Nazwaliśmy go Michałek, bo „Michał należy do Boga”. Nie był naprawdę mój.
Zanim odszedł na drugą stronę, zostawił mi ostatni dar – fragment siebie, którego żadna ciemność nie odbierze.