– Z Piotrem poznaliśmy się ponad dwadzieścia pięć lat temu i w bardzo nietypowy sposób – opowiada pięćdziesięcioletnia Maria Wasilewska z Torunia. – Wracałam z trzema miesiącami córeczką w wózku, gdy na przejściu dla pieszych odpadło mi koło od spacerówki.
Byłam przerażona, światło już migało, nie wiedziałam, co robić. I wtedy zjawił się on – mężczyzna, który bez słowa podniósł wózek z dzieckiem i pomógł mi przejść na drugą stronę. Okazało się, iż pracuje w pobliskim warsztacie samochodowym. Powiedział: „Chodźmy, naprawimy pani ten mercedes”. Naprawił spacerówkę bezinteresownie. Dałam mu numer telefonu do rodziców, bo wtedy jeszcze nie miałam komórki. Jeszcze tego samego wieczoru zadzwonił. I tak to się zaczęło.
Maria wtedy mieszkała z rodzicami w Toruniu i samotnie wychowywała córeczkę – biologiczny ojciec zniknął zaraz po wiadomości o ciąży. Rodzice Marii – prości ludzie – wspierali ją jak mogli, ale nie byli bogaci. Wszystko dla dziecka kompletowano od znajomych, sąsiadek, kuzynów…
Piotr pojawił się w jej życiu w idealnym momencie. Już po trzech miesiącach Maria przeprowadziła się z małą Olą do jego mieszkania.
– Ależ wy się ledwo znacie! – lamentowała wtedy mama Marii. – Jak możesz z dzieckiem iść do obcego mężczyzny?
Ale wszystkie lęki się rozwiały. Piotr pokochał Marię i jej córeczkę, jakby była jego własną. Karmił ją, bawił się z nią, wstawał w nocy, kiedy chorowała. Gdy Ola skończyła roczek, Maria i Piotr wzięli ślub.
Piotr nosił żonę i córkę na rękach, był wzorem ojca. Marzył o jeszcze jednym dziecku, więc Maria, choć wcześniej myślała, iż już nigdy więcej, zgodziła się spróbować. Tylko iż drugie dziecko nie przychodziło. Mijały lata i nic.
Dopiero gdy Ola miała trzynaście lat, Maria ujrzała dwie kreski na teście. Tak narodziła się Julia.
– Piotr kochał obie dziewczynki bez różnicy – mówi Maria. – Bawił się z nimi, zabierał na ryby, śpiewał piosenki. Ola uwielbiała wędkować – tak jak Piotr – a Julia zupełnie nie. Ola zawsze mówiła na niego „tato”. Nie znała innego. I ja nigdy nie miałam potrzeby jej mówić, iż nie jest jej biologicznym ojcem. Po co?
Gdy Ola skończyła 15 lat, a Julia nie miała jeszcze dwóch, Piotr wziął kredyt i kupił mieszkanie.
– Dla dzieci – powiedział. – Żeby miały z czego zacząć życie.
Piotr dobrze zarabiał i przez 10 lat spokojnie spłacił cały kredyt. Teraz Ola ma 25 lat i planuje ślub. Maria była przekonana, iż to mieszkanie jest przeznaczone właśnie dla niej. Ale Piotr oznajmił, iż przepisuje je… na Julię.
– Jak to?! – nie mogła się nadziwić Maria. – Przecież Ola wychodzi za mąż! A Julia ma dopiero 12 lat!
Maria nie wie, co mówić córce. Całe życie uważała Piotra za ojca, którego kochała bezgranicznie. Jak teraz jej powiedzieć, iż to nie ona dostaje mieszkanie?
– Powiedział, iż musi najpierw zadbać o swoje biologiczne dziecko – mówi Maria. – Mieszkanie przepisuje Julii, a pieniądze z wynajmu chce odkładać na jej studia. Oli, jeżeli będzie taka możliwość, pomoże ze wkładem własnym… Ale mieszkania jej nie da. Mówi, iż nie jest już pewny, czy finansowo będą sobie w przyszłości tak dobrze radzić jak dawniej.
Maria nie wie, co robić. Czy naprawdę „ojciec to ten, który wychowuje”? Czy może krew nie woda? Czy ma prawo czuć się rozczarowana? Czy lepiej przemilczeć temat, by nie rozbić rodziny?
Co o tym sądzicie?