Mroczne ulice Krakowa wiodły Adama do domu po długim dniu pracy. Szedł pogrążony w myślach, ale niepokój ściskał mu serce. Okna ich mieszkania na trzecim piętrze były ciemne. „Gdzie ona znowu się podziewa?”— przemknęło mu przez głowę. Adam wszedł do pustego domu, a cisza uderzyła go niczym młot. Nie zdążył choćby zdjąć butów, gdy zadzwoniono do drzwi. Sąsiadka, z twarzą pełną niepokoju, wypowiedziała słowa, które przewróciły jego świat do góry nogami: „Waszą żonę, Krystynę, zabrało pogotowie.” Adam zastygł, nie wierząc własnym uszom. Jego życie, pełne błędów i straconych szans, rozpadło się w jednej chwili, pozostawiając tylko ból i żal.
Ta myśl poraziła go jak grom, gdy jeszcze stał na ulicy. Zatrzymał się, czując, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. „Jak mogłem być tak ślepy?”— pomyślał, gorzko się uśmiechając. Wszystko było takie oczywiste, a on tego nie widział. W domu czekała Krystyna— kobieta, którą kiedyś kochał, ale dawno przestał doceniać. Wyobraził sobie ich spotkanie: ona, jak zawsze, rzuci obojętne „Wróciłeś?” i wyjdzie do kuchni, choćby na niego nie spojrzawszy. „Będziesz jadł?”— zapyta, a w jej głosie nie będzie ani odrobiny ciepła.
Dawniej Krystyna gotowała z sercem: piekła pierogi, zbierała przepisy, robiła przetwory na zimę. ale w ostatnich latach wszystko się zmieniło. Dla dzieci, gdy przyjeżdżały, wciąż się starała, ale dla Adama— ani śladu troski. Jej gotowanie stało się bez smaku, jakby robiła to tylko z obowiązku. Gdy cierpliwość mu pękała, sam smażył ziemni iaki lub lepił uszka, w milczeniu, bez słowa wyrzutu. Krystyna jadła, ale nigdy nie podziękowała. Jej obojętność go zabijała, ale milczał, by nie wywoływać kłótni.
Kiedyś Krystyna była inna. Jej czułość, opieka, ciepłe uściski rozgrzewały mu duszę. Potrafiła przytulić się do niego i zamilknąć, jakby dzieliła się ciepłem swojego serca. ale te chwile zostały w przeszłości. Teraz jej troska wydawała się mechaniczna, jak obowiązek, którego nienawidziła. Kiedy to się zaczęło? Może wtedy, gdy Adam spędzał wieczory z kolegami, a ona czekała w domu? Albo gdy nie odebrał jej ze szpitala po urodzeniu młodszego syna, bo „świętował z przyjaciółmi”? Wtedy myślał: „Wielka sprawa, przecież to święto!” ale jej spojrzenie, pełne bólu, pamiętał do dziś.
Krystyna się zmieniła. Stała się cicha, wycofana. Denerwowała się na jego uwagi, zamykała w pokoju, jakby go unikała. Adam się złościł: „No co, powiedziałem prawdę! Mam prawo!” ale jej milczenie było gorsze niż krzyk. Gdy przyjeżdżały dzieci, ożywała: krzątała się, gotowała, uśmiechała. A z nim— znowu mur. „Kogo ona oszukuje?”— myślał. Życie uciekało, a ich małżeństwo stało się pustą formalnością.
Adam od dawna nie wychodził na długie wieczory. Pracował jako inżynier, zarabiał dobrze, nie patrzył na inne kobiety. Ale Krystynie, zdawało się, było to obojętne. Zarabiała nie mniej, była niezależna, odważna. Dlaczego więc nie odeszła? Dla dzieci? One dawno dorosły. Adam jej nie rozumiał. Kiedyś próbował, ale w końcu machnął ręką: „Jeśli chce tak żyć, niech żyje.” ale głęboko w sercu marzył o normalnym życiu, o żonie, która wita go z radością, a żegna z smutkiem. O miłości, której dawno już nie było.
A teraz ta myśl: ona go nie kocha. Może nigdy nie kochała. Adam przypomniał sobie, jak dziwił się, dlaczego taka mądra, wykształcona kobieta wybrała właśnie jego. Może po prostu nadszedł czas, a on— wysoki i przystojny— był wygodnym rozwiązaniem? „Wiedziała, iż dzieci będą piękne”— pomyślał z goryczą.
Wszedł do ciemnego mieszkania, a cisza ogłuszyła go. „Gdzie ona jest?”— niepokój rósł. Ktoś zapukał do drzwi. Sąsiadka, unikając wzroku, powiedziała:
— Adamie, Krystynę zabrali godzinę temu…
Biegł ulicami, łapiąc powietrze przez łzy. Po raz pierwszy w życiu modlił się:
— Boże, tylko nie zabieraj jej! Jak ja bez niej? Proszę, uratuj ją! jeżeli przeżycie, wszystko naprawię, przysięgam! Pójdę do kościoła, do klasztoru— tylko ją ocal!
Lecz Krystyny już nie widział żywej. W szpitalu powiedzieli, iż jej serce zatrzymało się jeszcze w karetce. Świat się zawalił. Przez kilka dni Adam żył jak we mgle. Dzieci, przyjaciele, krewni mówili coś, ale on nie słyszał. W głowie kołatało tylko: „Nie przeprosiłem.”
Teraz Adam żyje sam. Dzieci prosiły, by zamieszkał z nimi, ale odmówił. Często chodzi do pobliskiego kościoła. Tam, wśród ciszy i zapachu kadzidła, wydaje mu się, iż Krystyna jest blisko. Ściany świątyni, jakby żywe, rozumieją jego ból. Patrzy na obrazy świętych i szepcze: „Przepraszam, iż cię nie doceniałem.” ale odpowiedzi nie ma— tylko cisza, która teraz jest jego jedynym towarzyszem.