Straciłem ją na zawsze, zanim zdążyłem przeprosić.

polregion.pl 1 dzień temu

Mroczne ulice Poznania odprowadzały Wojtka do domu po długim dniu pracy. Szedł pogrążony w myślach, ale niepokój ściskał mu serce. Okna ich mieszkania na trzecim piętrze były ciemne. „Gdzie ona znowu się podziewa?” — przemknęło mu przez głowę. Wojtek wszedł do pustego domu, a cisza uderzyła go jak obuchem. Zanim zdążył zdjąć buty, ktoś zapukał do drzwi. Sąsiadka, z twarzą pełną niepokoju, wypowiedziała słowa, które przewróciły jego świat: „Waszą żonę, Kingę, zabrało pogotowie”. Zamarł, nie wierząc własnym uszom. Jego życie, pełne błędów i straconych szans, rozpadło się w jednej chwili, pozostawiając tylko ból i żal.

Ta myśl, niczym grom z jasnego nieba, wstrząsnęła nim jeszcze na ulicy. Stanął jak wryty, czując, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. „Jak mogłem być tak ślepy?” — pomyślał z gorzkim uśmiechem. Wszystko było tak oczywiste, a on nie widział. W domu czekała Kinga — kobieta, którą kiedyś kochał, ale dawno przestał doceniać. Wyobraził sobie ich spotkanie: ona, jak zawsze, rzuci obojętnym „Wróciłeś?” i odejdzie do kuchni, choćby na niego nie spojrzawszy. „Będziesz jadł?” — zapyta, ale w jej głosie nie będzie ani odrobiny ciepła.

Kiedyś Kinga gotowała z pasją: piekła pierniki, zbierała przepisy, robiła przetwory. ale w ostatnich latach wszystko się zmieniło. Dla dzieci, gdy przyjeżdżały, wciąż starała się, ale dla niego — ani śladu troski. Jej dania stały się mdłe, jakby gotowała z przymusu. Gdy już nie mógł wytrzymać, sam smażył ziemniaki lub lepił pierogi, w milczeniu, bez słów pretensji. Jadła, ale nigdy nie podziękowała. Jej obojętność go zabijała, ale milczał, by nie wywoływać kłótni.

Dawniej była inna. Jej ciepło, troska, miękkie ramiona, w których mógł się zatopić — to wszystko ogrzewało jego duszę. Potrafiła przytulić się i zamilknąć, jakby dzieliła się cząstką swego serca. ale te chwile zostały w przeszłości. Teraz jej troska była mechaniczna, jak obowiązek, który znienawidziła. Kiedy to się zaczęło? Może gdy Wojtek wychodził z kolegami, a ona czekała w domu? Albo gdy nie zabrał jej ze szpitala po urodzeniu młodszego syna, bo „świętował z kumplami”? Wtedy myślał: „Wielka rzecz, przecież to święto!” Ale jej wzrok, pełen bólu, pamiętał do dziś.

Kinga się zmieniła. Stała się wycofana, zamknięta w sobie. Drażniły ją jego uwagi, zamykała się w pokoju, jakby go unikała. Wojtek wściekał się: „Przecież tylko powiedziałem prawdę! Mam do tego prawo!” ale jej milczenie było gorsze niż krzyk. Gdy przyjeżdżały dzieci, ożywiała się: krzątała, gotowała, uśmiechała. Z nim — znów mur. „Kogo ona oszukuje?” — myślał. Życie płynęło, a ich małżeństwo stało się pustą formalnością.

Wojtek dawno przestał chodzić na piwo. Pracował jako inżynier, zarabiał dobrze, na inne kobiety choćby nie spojrzał. Ale Kindze najwyraźniej to nie wystarczało. Sama zarabiała nie mniej, była niezależna, odważna. Dlaczego nie odeszła? Ze względu na dzieci? Te dawno dorosły. Nie rozumiał jej. Kiedyś próbował, aż w końcu machnął ręką: „Skoro chce tak żyć, niech żyje”. ale w głębi duszy marzył o normalności — o żonie, która wita go z radością, a żegna ze smutkiem. O miłości, która dawno przestała istnieć.

I właśnie wtedy ogarnęła go myśl: ona go nie kocha. Może nigdy nie kochała. Przypomniał sobie, jak dziwił się, dlaczego taka mądra, wykształcona kobieta wybrała właśnie jego. Może po prostu nadszedł czas, a on, wysoki i przystojny, wydał się wygodnym rozwiązaniem? „Wiedziała, iż dzieci będą ładne” — pomyślał z goryczą.

Wszedł do ciemnego mieszkania, a cisza przygniotła go swoim ciężarem. „Gdzie ona?” — niepokój narastał. W drzwiach pojawiła się sąsiadka, spuszczając wzrok:

— Wojciechu, Kingę zabrali godzinę temu…

Biegł ulicami, dławiąc się łzami. Po raz pierwszy w życiu modlił się jak dziecko:

— Boże, tylko nie zabieraj jej! Jak ja bez niej? Proszę, uratuj ją! jeżeli wyzdrowieje, naprawię wszystko, przysięgam! Pójdę do kościoła, do klasztoru — tylko pozwól jej żyć!

Lecz Kingi już nie zobaczył. W szpitalu powiedzieli, iż jej serce zatrzymało się jeszcze w karetce. Świat się zawalił. Przez kilka dni żył jak we mgle. Dzieci, przyjaciele, rodzina — mówili coś, ale on nie słyszał. W głowie kołatało tylko: „Nie zdążyłem przeprosić”.

Teraz żyje sam. Dzieci prosiły, by zamieszkał z nimi, ale odmówił. Często odwiedza kościół niedaleko domu. Tam, w ciszy przesiąkniętej zapachem kadzidła, wydaje mu się, iż Kinga jest blisko. Ściany świątyni, jakby żywe, rozumieją jego ból. Spogląda na obrazy świętych i szepcze: „Wybacz, iż cię nie doceniałem”. ale odpowiedzi nie ma — tylko ta sama cisza, która teraz jest jego jedynym towarzyszem.

Idź do oryginalnego materiału