Święta z moją rodziną to projekt zarządzania kryzysowego. Jestem zmęczona już na starcie

mamotoja.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: Jestem zmęczona świętami fot. AdobeStock/nicoletaionescu


Zamiast zapachu piernika – telefony. Zamiast spokoju – napięcie. Zamiast bycia razem – gaszenie pożarów, zanim jeszcze się pojawią. I dopiero od niedawna zaczęłam się przyglądać, dlaczego co roku wchodzę w ten sam wir.

Kiedy zaczyna się świąteczny chaos?

Co roku obiecuję sobie to samo: tym razem będzie spokojnie. Będzie czas na pierniczki, na zdjęcie przy choince, na tę słynną „magię”, którą znamy z reklam. A potem, gdzieś pomiędzy pierwszym telefonem od kogoś z rodziny („a o której u was?”, „to ja tylko zapytam…”, „a co mam przynieść?”), a pierwszą awarią domowej logistyki, dociera do mnie, iż znowu wpadłam w tryb zadaniowy.

Święta w mojej rodzinie nie przypominają filmu familijnego. Bardziej naradę sztabu kryzysowego – z podziałem ról, z emocjami w skali od 1 do 10, z listą zadań, których nikt nie chciał, ale ktoś musi je wykonać. I bardzo często tym „kimś” jestem ja. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, iż ten chaos nie bierze się znikąd.

Każdy przychodzi ze swoją historią

Święta są jak lupa. Pod nią powiększają się nie tylko relacje, ale też stare schematy, przyzwyczajenia i niewypowiedziane oczekiwania. Jedni chcą ciszy, inni głośnych rozmów. Jedni chcą tradycji „jak u mamy”, inni nowoczesnej Wigilii. Jedni wolą barszcz klarowny, inni zabielany. A ja stoję pośrodku i próbuję to wszystko pogodzić.

Czasami mam wrażenie, iż układam te święta jak puzzlową układankę, w której ktoś zgubił połowę elementów. Każdy z nas przychodzi ze swoim zmęczeniem, własnymi napięciami i swoim „nie umiem inaczej”. A kiedy to wszystko spotyka się przy jednym stole, nic dziwnego, iż bywa głośno, chaotycznie, a czasem wręcz wybuchowo.

Świąteczna koordynatorka, czyli rola, którą wzięłam na siebie

Przez lata wchodziłam w tę rolę automatycznie. To ja łagodziłam konflikty. To ja przewidywałam, kto może się na kogo obrazić. To ja planowałam, jak posadzić wszystkich przy stole, żeby nikt nie poczuł się pominięty. Robiłam listy zakupów, delegowałam zadania, dbałam o emocje wszystkich dookoła.

Rzadko ktoś pytał: „A czego ty potrzebujesz na święta?”. Może dlatego, iż sama nigdy o tym nie mówiłam. Bycie koordynatorką kryzysową ma jedną wadę: kiedy jesteś dobra w gaszeniu pożarów, ludzie przyzwyczajają się, iż robisz to bez wysiłku. A ty sama zaczynasz wierzyć, iż tak właśnie trzeba. Że inaczej święta się „rozpadną”.

Dzieci widzą więcej, niż nam się wydaje

Z czasem zauważyłam coś jeszcze. Dzieci doskonale widzą ten napięty taniec między dorosłymi. Widzą, jak zaciskamy szczęki. Jak uśmiechy stają się coraz bardziej przyklejone. Jak nerwowe „dajcie spokój, to święta” wcale nie brzmi jak coś, co ma przynieść spokój.

Dzieci chłoną święta nie tylko przez choinkę i prezenty, ale przez emocje krążące w powietrzu. Zrozumiałam to naprawdę dopiero wtedy, gdy jedno z moich dzieci zapytało: „Mamo, dlaczego na święta wszyscy są tacy spięci? Przecież ma być miło”. To pytanie wywróciło mi perspektywę.

Postanowiłam oddać część kontroli. Pozwolić, żeby nie wszystko było idealnie. Żeby niektóre rzeczy po prostu się wydarzyły. Przestałam brać odpowiedzialność za cudze emocje i cudze oczekiwania. Zadałam sobie pytanie, które wcześniej choćby nie przychodziło mi do głowy: czy naprawdę muszę być centrum zarządzania kryzysowego, skoro święta są po to, żeby odpocząć, a nie prowadzić operację strategiczną?

Zamiast perfekcji wybieram prostotę. Zamiast dwunastu potraw – kilka, które naprawdę lubimy. Zamiast mediacji – rozmowę. Zamiast napięcia – plan minimum, który zostawia przestrzeń na błędy, śmiech, przekomarzania i… oddech.

Święta nie muszą być projektem

Myślę, iż w wielu domach jest podobnie. Że święta nie przypominają tych z reklam – i to jest w porządku. Bo najpiękniejsze momenty często dzieją się nie dzięki perfekcji, ale pomimo niej. W mojej rodzinie przez cały czas bywa głośno.

Ktoś się wzruszy, ktoś się obrazi, ktoś się spóźni. Ale ja już nie stoję z notatnikiem i nie próbuję wszystkiego spinać. Bo kiedy przestaję zarządzać innymi, dzieje się coś zaskakującego: zaczynam być obecna. Tu i teraz. Z tymi, których kocham – choćby jeżeli bywają wyzwaniem.

I może właśnie o to chodzi w świętach. Nie o idealny plan. Tylko o ludzi przy tym stole. I o nas samych, które w końcu możemy odetchnąć.

Idź do oryginalnego materiału