Święto w cieniu emocji: klamrą euforii okolona.

polregion.pl 1 tydzień temu

Kinga starała się powstrzymać łzy, by nie psuć atmosfery święta. Poprawiła bluzkę na już wyraźnie zaokrąglonym brzuchu i, popychając przed sobą wózek inwalidzki z synem, otworzyła drzwi kawiarni.

Zwykła niedziela, gdy mamy niepełnosprawnych dzieci z Łodzi spotykały się w kawiarni, by choć na chwilę odetchnąć od niekończących się rehabilitacji i walki o godne życie dla swoich pociech. Same zorganizowały sobie tę chwilę wytchnienia, bez sponsorów i fundacji. Kawiarnia „Fasolka” zamknięta była specjalnie dla nich. Za sprawą właścicielki zmęczonym matkom rozdawano herbatę, ciasta i włączano karaoke. W tych chwilach stawały się zwykłymi młodymi kobietami – śmiały się, śpiewały, żartowały.

Kinga przychodziła tu zawsze, choćby gdy nie miała siły się ruszyć. To była jej wyspa, gdzie ją rozumiano. Ale teraz siedziała w milczeniu, nie wiedząc, jak powiedzieć przyjaciółkom, iż jest w ciąży, a mąż „wymeldował się”, twierdząc, iż to zbyt ciężki obowiązek. Drugie dziecko nie powinno się urodzić, skoro pierwsze ma mózgowe porażenie dziecięce. ale Kinga odmówiła aborcji – i oto trzy miesiące później mężczyzna mieszkał już z inną kobietą, a jej ledwo starczyło na benzynę, by dotrzeć tu z chorym synem.

– No, gadaj, co się stało? – przysiadła się do niej Ewelina Nowak, zadziwiająco młoda, silna i piękna. Jej córka, Zuzanna Kowalska, też jeździła na wózku, ale dzięki cierpliwości i miłości matki zdobywała nagrody w konkursach wokalnych na całym świecie. Żyła pełnią radości.
Kinga miała ochotę wybuchnąć płaczem z żalu do siebie, ale Ewelina energicznie przerwała:
– Wszystko jasne. Zostawił ciebie? No to niech mu Bóg przebaczy. Lepiej powiedz, jakie masz jeszcze możliwości? Co naprawdę może pomóc postawić dzieci na nogi?
– Nic – szepnęła Kinga, ocierając nos.

– Bzdura! Bóg przecież nie zniknął, prawda? choćby w twojej sytuacji. A On pomaga przez ludzi, pamiętasz to przysłowie? Więc bierz mikrofon, zaśpiewamy razem, napijemy się herbatą, a w domu wszystko przemyślisz. I… przeczytaj coś o zasobach. Wyszukaj w internecie. To od psycholożki z Warszawy. Wyjście zawsze istnieje, Kinia. Nie odrzucaj cudu…
Kinga śpiewała i śmiała się, a synem zajmowali się wolontariusze z fundacji. Dostali zawiniątko z ciastami i po raz pierwszy nie drgnęła na dźwięk pustego mieszkania.

Zasoby, zasoby… Tej nocy, ułożywszy syna do snu i usłyszawszy jego „Kocham cię, mamo, razem damy radę”, Kinga usiadła spisać wszystko, co jeszcze miała.
Pierwszy – a adekwatnie drugi – już był: Bóg, który był blisko. Potem 11-letni syn – choć na wózku, ale z jasnym umysłem i wielkim sercem. Na pewno pomoże przy siostrze. On był jej natchnieniem!
Lecz więcej nic nie przychodziło jej do głowy. Lista była krótka, a Kinga nie zmrużyła oka do rana.

Wstała z trudem, ale nie mogła opuścić liturgii, zwłaszcza teraz.
– Panie, Panie! – szeptała przez całą mszę w swoim ulubionym kościele przy ulicy Głosowej w Łodzi. Proboszcz parafii św. Trójcy marzył kiedyś o zbudowaniu ośrodka dla niepełnosprawnych dzieci. Po nabożeństwie podszedł do Kingi, zebrał produkty przyniesione „na wypominki” i podał jej torbę.
– To dla ciebie i syna, Kingo – szepnął ksiądz. – Babcia Halina będzie ci przynosić jedzenie, gdy urodzisz. Mieszka niedaleko, zajmie się dziećmi, gdy będzie trzeba. Powiedz, w czym jeszcze możemy pomóc?
Kinga stała zdezorientowana, wpatrując się w jego łagodną twarz.

– Nie milcz, Kinga. Ludzie omijają cudze nieszczęście, bo nie wiedzą, jak pomóc. Pomyśl i wpadnij na herbatę.
Wtedy zrozumiała, iż dobrych ludzi jest więcej. Trzeba tylko pokazać im, jak można wesprzeć. Musiała też złamać swoją dumę, prosząc przyjaciół o pomoc w opiece nad synem. Ku jej zaskoczeniu, chętnie się zgadzali, przynosili jedzenie i ubrania. Zamiast goryczy, w sercu pojawiła się pokora i wdzięczność.
Dodała więc do listy: Bóg, syn, parafia, przyjaciele.

Ale przyszłość wciąż budziła lęk. Data porodu się zbliżała, a ona nie miała żadnych oszczędności.
Następnego dnia przyszła ogromna paczka – nowe ubranka dla dziewczynki, wózek i pościel. Na Facebooku czekała wiadomość od kobiety o imieniu Agnieszka:
„Szanowna Kingo, mam nadzieję, iż te rzeczy się przydadzą. Wspólni znajomi opowiedzieli mi o twojej sytuacji. Choć to nie nieszczęście, tylko przejściowe trudności. Pracuję w dużym przedsiębiorstwie i co miesiąc mogę przesyłać ci 1000 zł na konto. Proszę, módl się za mnie i moją zmarłą mamę, Krystynę. Z wdzięcznością za uratowane życie, Agnieszka.”

Dłonie Kingi drżały. Gdy kończyła czytać, łzy euforii zalewały jej oczy. Zadzwonił dzwonek – przyszli przyjaciele, by zabrać syna na spacer. Sami ułożyli grafik i trzymali się go.

Tym razem były kolega Tomek wepchnął do przedpokoju zmieszanego mężczyznę.
– Kinga, nikt go nie rozumie – Francuz, jeszcze z wadą wymowy. Koszmar, ale niesamowicie utalentowany. Przyjechał na miesiąc. Zostały ci trzy miesiące do porodu? Pomóż nam z tłumaczeniami! Męczyłem go, jak świetnie mówisz po francusku. Więc, proszę, Panie Antoine, poznaj naszą cudowną Kingę i podziękuj za możliwość podszkolenia francuskiego w polskim domu.

Wieczorem, po omówieniu szczegółów, Kinga nalała herbaty i włączyła występ Zuzanny Kowalskiej, której śpiew zatrzymywał serca.
– Co niemożliwe dla ludzi, możliwe jest dla Boga. Prawda, Antoine? – powiedziała czystym francuskim, nie wiedząc, iż na lata urlopu macierzyńskiego zapewniła sobie dodatkowy zarobek.

Weszła do pokoju i skreśliła wszystko na swojej liście, zostawiając tylko jedno słowo: „BÓG”.
Skoro dał dziecko – da też i środki, by je wychować.

Idź do oryginalnego materiału