Dzisiaj znów nie mogę zasnąć. Myśli wirują mi w głowie, a serce ściska się z bólu. Nazywam się Wanda. Mieszkam w małym miasteczku na Podlasiu, gdzie wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się szybciej niż błyskawica. Z mężem, Henrykiem, jesteśmy szczęśliwym małżeństwem od wielu lat. Mamy dwoje dorosłych już dzieci – syna i córkę. Mój mąż zawsze dobrze zarabiał, więc poświęciłam się domowi i rodzinie. To była moja życiowa misja i nigdy nie żałowałam tej decyzji.
Dziećmi dawno wyprowadziły się z domu. Córka, Kasia, wyszła za mąż i teraz mieszka we Włoszech, ciesząc się słońcem i nowym życiem. Często rozmawiamy przez telefon i wiem, iż jest szczęśliwa. Syn, Bartek, został bliżej – w sąsiednim mieście. Ma żonę i zawsze byłam dumna, jak świetnie sobie radzi: stabilna rodzina, dobra praca, szacunek współpracowników.
Jesteśmy już na emeryturze, ale starcza nam pieniędzy na wygodne życie. Nigdy nie obciążaliśmy dzieci prośbami o pomoc, zawsze staraliśmy się być dla nich oparciem. Dlatego gdy Bartek zaprosił nas na uroczystość z okazji 15. rocznicy ślubu, byłam najszczęśliwszą matką pod słońcem. Bankiet odbywał się w eleganckiej restauracji w centrum miasta, a ja wyczekiwałam tego rodzinnego wieczoru.
W restauracji zebrało się mnóstwo gości: przyjaciele Bartka, koledzy z pracy, krewni. Atmosfera była lekka, pełna radości. Goście wznosili toasty, gratulowali jubilatom, dzielili się ciepłymi słowami. Potem przyszedł moment, gdy zaczęto wspominać zabawne historie z przeszłości. Bartek, promieniejąc uśmiechem, zwrócił się do mnie: „Mamo, opowiedz coś śmiesznego z mojego dzieciństwa!”. Wzruszyłam się – mój syn chce, bym podzieliła się czymś osobistym, czymś, co nas łączy.
Zamyśliłam się i przypomniałam sobie, jak Bartek jako dziecko uwielbiał wkradać się do szafy siostry, wkładać jej sukienki i oznajmiać z powagą, iż teraz jest „księżniczką”. Ta historia zawsze wywoływała uśmiech na naszych twarzach – niewinna dziecięca zabawa. Opowiedziałam ją z czułością, a goście wybuchnęli śmiechem, niektórzy choćby pokiwali głowami z rozczuleniem. Myślałam, iż dodałam wieczorowi ciepła.
Lecz po chwili Bartek podeszedł do mnie, a jego twarz wykrzywił gniew. „Mamo, jak mogłaś? Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko przed wszystkimi!” – syknął. Zamarłam. Moje słowa, wypowiedziane z miłością, nagle stały się dla niego ciosem. Próbowałam tłumaczyć, iż nie chciałam nic złego, iż to tylko niewinna historia, ale machnął ręką i odszedł. Cały wieczór mnie unikał, a ja czułam, jak serce pęka z bólu i niezrozumienia.
Minęły już dwa tygodnie, a rana wciąż nie goi się. Bartek nie dzwoni, nie odpisuje na wiadomości. Gdy próbuję go dodzwonić, zrzuca połączenie, jakbym była obcą osobą. W desperacji pojechałam do niego, by porozmawiać. Ale ta rozmowa złamała mi serce. „Nie chcę cię widzieć, mamo – powiedział zimno. – Zawstydziłaś mnie przed przyjaciółmi i kolegami z pracy. Jak mam teraz na nich patrzeć?”. Jego słowa wbiły się we mnie jak nóż. Próbowałam się tłumaczyć, ale powtórzył tylko: „Po prostu idź”.
Minęły dwa miesiące, a my wciąż nie rozmawiamy. Mój syn, którego wychowywałam, kochałam, chroniłam, odwrócił się odeń przez jedną niewinną opowieść. Nie śpię po nocach, rozpamiętując ten wieczór, zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd. Przecież to była tylko dziecięca zabawa, jaką przechodzi wiele dzieci. Dlaczego tak to odebrał? Może naprawdę nie rozumiem jego świata, jego wartości?
Wciąż trzymam się nadziei, iż czas zagoi tę ranę. Może Bartek ochłonie i zrozumie, iż nigdy nie chciałam mu zrobić krzywdy. Ale póki co, moje serce krwawi z żalu i smutku. Opowiedziałam o tym Kasi, a ona była przerażona: „Jak on mógł tak cię potraktować, mamo?”. Jej wsparcie daje mi otuchę, ale nie uśmierza bólu. Czy naprawdę straciłam syna przez jedną głupią historię? Jak mam z tym żyć?