Syn zakrada się do mnie ukradkiem, żeby nie zdenerwować żony… A ja kiedyś oddałam mu wszystko…
Wychowywałam syna sama. Tak się złożyło – facet, od którego zaszłam w ciążę, nie chciał ani pieczątki w dowodzie, ani odpowiedzialności. A kiedy urodził się Jędrek, jego tata niedługo zupełnie się ulotnił – najpierw zostawał na noc, potem szedł na „piwo z kumplami”, aż w końcu pewnego dnia po prostu nie wrócił. I tyle – zostałam sama z niemowlakiem na rękach i z pustką w piersi, którą trzeba było zaleczyć nie łzami, ale działaniem.
Wtedy pomogli mi rodzice. Bez mamy i taty nie dałabym rady. Tata nosił węgiel, własnoręcznie zbudował nam piec, a mama gotowała zupy, bujała wózkiem, czuwała nocami, gdy ja już nie miałam sił. Przebrnęliśmy przez to. Pracowałam w szwalni, brałam dodatkowe zlecenia, szyłam w domu. Wszystko tylko dla syna – żeby miał wszystko, żeby nie czuł się gorszy.
Jędrek wyrastał na dobrego chłopca – życzliwego, posłusznego, uśmiechniętego. Gdy przyszła pora iść do wojska, płakałam po nocach, bałam się, iż stracę z nim kontakt. Ale przez znajomych załatwiłam, żeby trafił do jednostki niedaleko naszego miasta. Jeździłam do niego co tydzień, a gdy się dało – dowódca wypuszczał go do domu. Do domu – czyli do mnie, pod moją opiekę.
Służba się skończyła, poszedł na studia. I wtedy wszystko się zmieniło. Poznał dziewczynę o imieniu Kinga. Zobaczyłam ją na jednym ze świąt – efektowna, wysoka, patrzyła spode łba, zachowywała się, jakby od dawna wiedziała wszystko o wszystkich. Jędrek promieniał przy niej jak dzieciak. A ona – uśmiechała się tak, jak się uśmiecha do obcych, nie do bliskich.
Od pierwszej chwili wyczułam: nie chce mnie w jego życiu. Ani mnie, ani mojej mamy, która też uwielbiała wnuka. Kinga nie słuchała, gdy próbowałam jej wytłumaczyć: nie rywalizuję z nią. Ja jestem jego matką. A ona – jego ukochaną. To różne role. Ale ona jakby ciągle brała udział w wyścigu. I wygrywała.
Przed ślubem podjęłam trudną decyzję – oddałam im swoje mieszkanie. Tak, żyliśmy w dwupokojowej kawalerce w Bytomiu. Nie pałac, ale własne, wypracowane, pełne wspomnień. Przeprowadziłam się do mamy, bo Jędrek mówił: „Mamo, tak będzie dla nas lepiej”. Uwierzyłam. Myślałam – to nas zbliży.
Na początku były podziękowania. A potem – remont generalny. Kinga wyrzuciła wszystkie meble, zmieniła tapety, choćby żyrandole wymieniła. Ani śladu po tym, iż tu mieszkała jego matka. Milczałam – no cóż, młodzi, swoje życie, nowe porządki. Choć bolało.
Rok później urodziła się Marysia. Moja pierwsza wnuczka. Byłam tak szczęśliwa. Pamiętam, jak przywiozłam prezenty, kocyki, buciki, kokardki… Ale Kinga przyjmowała to wszystko z wymuszonym uśmiechem, jakby robiła łaskę, wpuszczając mnie za próg. Najpierw pozwalała nam z mamą odwiedzać Marysię wg grafiku – raz w tygodniu na godzinę. W końcu oświadczyła:
– U was w domu są koty, zostawiacie sierść. Marysia może mieć alergię. Nie możemy was wpuszczać. Wybaczcie.
Tak, mama ma dwa koty. Stare, łagodne, nigdy nie widziały ulicy. Owszem, sierść mogła się przyczepić do ubrań, ale praliśmy, prasowaliśmy, spryskiwaliśmy – i tak „nie”. Wnuczkę widywaliśmy tylko na spacerach, w wózku. I choćby wózek Kinga trzymała kurczowo, z tym samym wzrokiem spod przymrużonych powiek.
Jędrka prawie nie widujemy. Wpada po kryjomu – na godzinę, na dwadzieścia minut, pomiędzy pracą. Spogląda na zegarek, denerwuje się. Spytałam raz:
– Jędrek, po co te sekrety? Jesteś dorosłym mężczyzną, co się dzieje?
Uśmiechnął się, sztucznie, i odparł:
– Mamo, Kinga karmi piersią, nie może się denerwować. A nuż mleko jej zginie… Po prostu nie chcę awantur. Wszystko w porządku.
Zrozumiałam – wymyśla. Za pół roku Marysia będzie jadła normalnie. I znajdzie się nowy powód, żeby nas unikać. Stał się obcy. Jakbym nie ja go wychowała. Jakbym nie ja czuwała nocami, gdy miał gorączkę. Nie ja nosiłam mu smakołyki do jednostki, gdy biegał w oficerkach po placu apelowym.
Teraz żyje w strachu. Boi się, iż żona będzie niezadowolona. Że powie coś nie tak. Jest jak dziecko, które boi się obudzić śpiącą tygrysicę.
Milczę. Nie wyrzucam. Ale serce mi pęka. Bo wiem: wszystko, co dałam – miłość, dom, siły, zdrowie – teraz nie ma znaczenia. Bo obok niego stoi kobieta, która nie szanuje ani jego przeszłości, ani korzeni.
Nie marzę o wdzięczności. Nie potrzebuję prezentów. Chciałam tylko widzieć, iż jest szczęśliwy. A teraz widzę, iż się boi. I to jest najbardziej bolesne dla matki.