Pierwsze dziecięce zauroczenie
Wróciłam ostatnio ze spotkania z przyjaciółką – mamą dziewięcioletniego chłopca. Między jednym a drugim łykiem kawy opowiadała mi, iż jej syn wrócił z kolonii zakochany. Nie tak "na niby", jak dzieci z przedszkola, które bawią się w ślub.
Nie, to było tak całkiem na serio. Z błyskiem w oku, z opowieściami o tym, iż ta dziewczynka była najfajniejsza, iż razem siedzieli przy ognisku, z pytaniem, czy może ją odwiedzimy.
Słuchałam i śmiałam się cicho, trochę z rozczulenia, a trochę z niedowierzania. Dziewięć lat. Serio? Przecież jeszcze niedawno razem przewijałyśmy pieluchy, umawiałyśmy się na spacery z wózkami i omawiałyśmy wychodzenie chłopcom pierwszych ząbków. A teraz – pierwsze zauroczenia. Dziewięciolatek zakochany. Szok.
Wróciłam do domu, spojrzałam na moich chłopaków (przedszkolaki, jeszcze mali, ale już nie niemowlaki) i poczułam... coś dziwnego. Coś między strachem a wzruszeniem. Bo przecież to naprawdę kiedyś przyjdzie. I to szybciej, niż bym się spodziewała.
Z jednej strony – wiem, iż miłość w wieku dziewięciu lat to nie "ta dorosła miłość". Że to raczej emocje, fascynacja, potrzeba bliskości i więzi, zauroczenie. Ale z drugiej – to przecież już coś bardzo ważnego dla nich.
I od tego, jak my – dorośli – zareagujemy, zależy, czy będą chcieli dalej dzielić się z nami swoimi uczuciami, czy raczej zamkną się w sobie i uznają, iż rodzic się nie nadaje do takich tematów.
Jak reagować na wyznania dziecka o miłości?
Przyjaciółka mówiła, iż starała się słuchać uważnie. Nie śmiać się, nie bagatelizować. Ale iż w środku miała burzę emocji: "Mój syn zakochany?! Przecież jeszcze niedawno płakał, iż nie chce iść do przedszkola!".
I ja ją rozumiem, bo sama nie wiem, jak zareaguję, gdy moi synowie zaczną mówić, iż ktoś im się podoba. Czy będę potrafić nie zbyć tematu, nie powiedzieć: "Oj, daj spokój, jesteś jeszcze dzieckiem"? Nie chcę też być tą złą teściową z memów o matkach chłopaków.
Chciałabym być dla nich osobą, do której można przyjść z każdym problemem i "w nocy, o północy". Chciałabym, żeby czuli się bezpiecznie – także ze swoimi pierwszymi uczuciami względem kogoś. Żeby nie bali się, iż ich wyśmieję albo zacznę wypytywać tak, iż odechce im się mówić cokolwiek.
Tylko jak to zrobić dobrze? Jak rozmawiać o emocjach, które są ważne dla dzieci, ale tak delikatne, iż wystarczy jedno nieuważne słowo, by wszystko się posypało?
Zaufanie i poczucie bezpieczeństwa to podstawa
Zaczynam więc małymi krokami: buduję zaufanie. Gdy mój starszy syn mówi, iż "Zosia z przedszkola jest super, bo zna się na dinozaurach", nie śmieję się i nie puszczam oka do męża. Mówię: "To fajnie, iż macie wspólną pasję. Chciałbyś się z nią bawić częściej? Może ją do nas zaprosimy?".
Gdy młodszy się złości, iż kolega nie chciał się dzielić samochodzikiem, staram się nazwać to, co czuje: "To było dla ciebie przykre, prawda?". Uczę się nie przerywać i nie oceniać. Czasem wystarczy po prostu być obok i słuchać.
Bo może to jest właśnie to przygotowanie do rozmów o pierwszych zauroczeniach? Pokazywanie, iż każda emocja ma znaczenie. Że mama nie będzie się śmiała, nie będzie zawstydzać, tylko przytuli, wysłucha i powie: "To normalne. Każdy czasem się zakochuje".
Nie wiem, jak to będzie, gdy u nas przyjdzie ten moment. Pewnie mnie zaskoczy, ale mam nadzieję, iż dzięki tym codziennym, drobnym rozmowom, uda mi się stworzyć przestrzeń, w której moje dzieci nie będą bały się mówić o emocjach.
I chyba właśnie na tym polega ta cała rodzicielska robota – być gotowym na emocje, które wydają nam się zbyt wczesne, a dla nich są już na serio.