Synowa odpoczywa w szpitalu, a my z mężem ledwo zipiemy pod opieką wnuków. Czasem mam wrażenie, iż specjalnie położyła się wcześniej do szpitala – mówi sześćdziesięcioletnia Anna Kowalska z Częstochowy.
– Syn powtarza: „Mamo, przecież widzisz, jaka sytuacja – tylko ty możesz nam pomóc!” – wzdycha. – No i co mam robić? Pomagam, jak umiem. Tyle iż już nie mam siły…
Dziesięć dni temu jej synowa, Kasia, będąc w dziewiątym miesiącu ciąży, zgłosiła gorączkę, katar i ból gardła. Po kilku dniach straciła węch i smak. Syn Anny, Marek, pracuje od rana do nocy na budowie, więc nie miał kto zająć się ich dwójką dzieci. Kasia bez wahania pojechała do szpitala – „na obserwację”. A maluchy – czteroletnią Zosię i dwuletniego Filipa – zostawili u babci i dziadka.
– Rozumiem, iż zdrowie, iż ciąża, 41. tydzień… Ale dlaczego tak długo? Poprzednim razem urodziła w dwie godziny, ledwo zdążyli dojechać do szpitala. A teraz? Leży już drugi tydzień jak w sanatorium. Serial za serialem, kazała mężowi przywieźć laptopa, mówi, iż czeka na skurcze. A my z wnukami tu już nie wiemy, gdzie się schować…
Anna mówi ze złością w głosie. Nie jest osobą, która narzeka bez powodu, ale zmęczenie i poczucie niesprawiedliwości rosną z dnia na dzień. Kasia zawsze zostawiała dzieci swojej mamie. A teraz nagle babcia od strony ojca jest „jedyną nadzieją”.
– Z mężem, Wojtkiem, nie młodniejemy. Od rana do nocy w biegu, dzieci nie do opanowania – jedno w pieluchach, drugie wrzeszczy, jeżeli podam mu niewłaściwą łyżkę. Obiad to bitwa, mycie to bitwa, a położenie spać – prawdziwy cyrk. Pytają ciągle, kiedy wróci mama. A ja sama już nie wiem…
Anna przypomina sobie, jak ostatnio Kasia też położyła się do szpitala „na zapas”. Wtedy był tylko jeden maluch, którego musieli gwałtownie oddać sąsiadce, zanim babcia dojechała. Półtorej godziny po telefonie Kasia już rodziła. Wszystko w mgnieniu oka. A teraz – trzecia ciąża.
– Pół roku temu Marek oznajmił, iż będzie kolejne dziecko. Ja na to: co wy, rekord chcecie pobić? A on: „Mamo, nie martw się, wszystko pod kontrolą”. No tak. Wszystko gra, dopóki jest dobrze. A jak problem – od razu: „Mamo, tylko ty!” No i co mam zrobić? Nie mogę odmówić. Ale już ledwo daję radę!
Starsza wnuczka chodziła do przedszkola, ale Kasia ją wypisała – żeby nie złapała nic przed porodem. Anna nie może zawozić jej na drugi koniec miasta, więc siedzą w domu. A w domu – harmider i płacz. choćby gdy dzieci ucichną, babci wciąż dzwonią w uszach ich krzyki.
– Młodszy nie umie jeść łyżką, wszędzie kleksy z kaszy. Starsza cały dzień marudzi, kłócą się, biją. Patrzę na nich i myślę: jak Kasia da radę z trzecim? Ja z dwójką ledwo żyję!
Wieczorem, gdy dziadek wraca z pracy, zabiera dzieci, a Anna gotuje na jutro. Karmi, myje, pierze, sprząta… Dopiero koło dziewiątej może zadzwonić do syna.
– Pytam: no i co, już? Marek odpowiada: nie, wciąż czekamy. USG zrobili, dziewczynka, zdrowa. I co teraz? Dwa tygodnie ma tam leżeć?
Anna nie kryje irytacji. Wścieka ją nie sama ciąża, ale to, jak wszystko zostało zorganizowane. Jej zdaniem Kasia urządziła sobie wakacje – leży w szpitalu, gada na forach, ogląda filmy, a dom i dzieci – miała gdzieś.
– Mówię synowi: niech się wypisze. Urodzi w domu – wezwiemy karetkę, jak inni robią. Jego koleżanka urodziła i następnego dnia była w domu! Znajoma córki też gwałtownie urodziła. A u nas – całe przedstawienie!
– A co na to Marek?
– A co ma powiedzieć? „Mamo, wytrzymaj jeszcze trochę, już nie można się wypisać”. Ja na to: niech podpisze odmowę i wraca! Ale nie – nie słucha. A ja już trzymam się ostatkiem sił…
Kto w tej historii ma rację? Synowa, która postanowiła zadbać o zdrowie i zawczasu pojechała do szpitala? Czy może teściowa, która na barkach dźwiga cudze obowiązki?
Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne – cierpliwość babci się kończy.