Dziś znowu czuję się jak wyciągnięty z łóżka po nocy bez snu. Synowa leży w szpitalu, a my z żoną ledwo zipiemy pod opieką wnuków. Czasem mam wrażenie, iż specjalnie się tam zatrzymała wcześniej, żeby mieć spokój.
— Tato, nie ma wyjścia, tylko wy możecie nam pomóc! — mówi mój syn Krzysztof, gdy dzwonię, żeby poskarżyć się po raz setny. No i co mam robić? Pomagam, jak umiem. Ale siły już naprawdę nie te…
Dziesięć dni temu synowa, Kinga, w dziewiątym miesiącu ciąży, dostała gorączki, kataru i bólu gardła. Potem straciła węch i smak. Krzysztof od rana do nocy pracuje na budowie, więc nie było komu zająć się dziećmi. Kinga bez wahania położyła się do szpitala — „na obserwację”. A dwójkę maluchów, czteroletniego Bartka i dwuletnią Zosię, wysłali do nas.
— Rozumiem, zdrowie, ciąża, 41. tydzień… Ale dlaczego tak długo? Poprzednio urodziła w dwie godziny, ledwo zdążyli dojechać do szpitala. A teraz? Leży już drugi tydzień jak w sanatorium. Ogląda seriale, kazała Krzysztofowi przywieźć laptopa, mówi, iż czeka na skurcze. A my z wnukami już nie wiemy, gdzie się podziać.
Mówię to z goryczą. Nie jestem marudą, ale zmęczenie i poczucie niesprawiedliwości narastają z każdym dniem. Kinga zawsze zostawiała dzieci swojej mamie. A teraz nagle to my, dziadkowie od strony ojca, jesteśmy „jedynym wybawieniem”.
— Z Małgosią (moją żoną) nie młodniejemy. Od rana do wieczora w biegu, dzieci niczym żywioł — jeden w pieluchach, druga wrzeszczy, jeżeli dostanie niewłaściwą łyżkę. Jedzenie to bitwa, mycie to wojna, a usypianie — cyrk na kółkach. Ciągle pytają, kiedy wróci mama. A ja sam już nie wiem…
Przypominam sobie, jak przy poprzedniej ciąży Kinga też wcześniej trafiła do szpitala. Wtedy było tylko jedno dziecko, musieliśmy je gwałtownie oddać sąsiadce, zanim Małgosia dojechała. Kinga urodziła w półtorej godziny po telefonie. Wszystko błyskawicznie. A teraz — ciąża numer trzy.
— Pół roku temu Krzysztof oznajmił, iż będzie kolejne dziecko. Mów— Jak to kolejne? Chcecie pobić rekord? — spytałem, a on tylko: „Tato, spokojnie, wszystko pod kontrolą”. Oczywiście, dopóki nie zaczynają się problemy — wtedy zawsze słyszę: „Tato, tylko wy nas ratujecie”. Co mam robić? Odmówić nie potrafię, ale sił już naprawdę brak.