1 stycznia, 2024
Dzisiaj moja synowa, Kasia, odpoczywa w szpitalu, a ja z mężem ledwo zipiemy pod opieką wnuków. Czasem mam wrażenie, iż specjalnie położyła się tam wcześniej.
— Syn mówi: „Mamo, przecież widzisz sytuację – tylko ty możesz nam pomóc!” — opowiada sześćdziesięcioletnia Danuta Nowak z Poznania. — No i co mam robić? Pomagam, jak potrafię. Ale sił już brak…
Dziesięć dni temu Kasia, w dziewiątym miesiącu ciąży, skarżyła się na gorączkę, katar i ból gardła. Po dwóch dniach straciła węch i smak. Mój syn, Marek, całymi dniami pracuje na budowie, więc nie było komu zająć się dziećmi. Kasia, nie zastanawiając się długo, pojechała do szpitala – „na obserwację”. A dwójkę maluchów – czteroletnią Olę i dwuletniego Filipa – zostawiła nam.
— Rozumiem, zdrowie ważne, ciąża, 41. tydzień… Ale dlaczego tak długo? Poprzednio urodziła w parę godzin, ledwo zdążyli do szpitala. Teraz leży już drugi tydzień jak w sanatorium. Ogląda seriale, kazała Mirkowi przywieźć laptopa, mówi, iż czeka na skurcze. A my z wnukami już nie wiemy, gdzie się schować…
Mówię to z goryczą. Nie jestem marudna, ale zmęczenie i poczucie niesprawiedliwości rosną z dnia na dzień. Kasia zawsze zostawiała dzieci swojej mamie. A teraz nagle ja, babcia od strony ojca, jestem „jedyną nadzieją”.
— Z Władkiem (mężem) nie młodniejemy. Od rana do wieczora w biegu, dzieci nie do ogarnięcia – jeden w pieluchach, drugi drze się, gdy dostanie złą łyżkę. Jedzenie – bitwa, mycie – bitwa, usypianie – prawdziwy cyrk. Wciąż pytają, kiedy wróci mama. A ja sama już nie wiem…
Przypominam sobie, jak ostatnio Kasia też wcześniej pojechała do szpitala. Wtedy był tylko jeden wnuk, musieliśmy go na gwałtownie zostawić u sąsiadki, zanim dotarłam. Dwie godziny po telefonie – dziecko było na świecie. Wszystko błyskawicznie. A teraz – trzecia ciąża.
— Pół roku temu Marek oznajmił, iż będzie kolejne dziecko. Spytałam: co, rekord pobijecie? A on: „Mamo, nie martw się, wszystko pod kontrolą”. Jasne. Pod kontrolą, póki jest dobrze. A jak problem – od razu: „Mamo, tylko ty!” No i co mam robić? Odmówić nie mogę. Ale ledwo daję radę!
Starsza wnuczka chodziła do przedszkola, ale Kasia ją zabrała – żeby nie złapała infekcji przed porodem. Nie mogę wozić jej na drugi koniec miasta, więc siedzą w domu. A tam – chaos i krzyki. choćby gdy dzieci ucichną, wciąż słyszę ich piski w głowie.
— Młodszy nie umie jeść łyżką, wszędzie rozrzucona kasza. Starsza cały dzień marudzi, kłócą się, biją. Patrzę na nich i myślę: jak Kasia da radę z trzecim? Ja z dwójką ledwo żyję!
Wieczorem, gdy Władek wraca z pracy, przejmuje dzieci, a ja gotuję na jutro. Karmię, myję, sprzątam i dopiero koło dziewiątej mogę zadzwonić do syna.
— Pytam: no i co, urodziła? Marek odpowiada: nie, wciąż czekamy. USG zrobili, dziewczynka, zdrowa. I co teraz – będzie leżeć jeszcze dwa tygodnie?
Nie ukrywam irytacji. Nie złość mnie ciąża, ale to, jak to wszystko wygląda. Moim zdaniem, Kasia urządziła sobie wakacje: leży w szpitalu, czyta fora, ogląda filmy, a dom i dzieci – machnęła ręką.
— Mówię synowi: niech się wypisze. Urodzi w domu – wezwiemy karetkę, jak inni. Jego koleżanka urodziła i następnego dnia była w domu! Znajoma naszej córki też gwałtownie porodziła. A u nas – całe show!
— A co na to Marek?
— Co ma powiedzieć? „Mamo, wytrzymaj jeszcze trochę, już nie można się wypisać”. A ja na to: niech napisze rezygnację i wraca! Ale nie – nie słucha. Ja już trzymam się ostatkiem sił…
Kto ma rację? Synowa, która chce zadbać o zdrowie i leży w szpitalu? Czy teściowa, która na skraju wyczerpania przejmuje cudze obowiązki?
Trudno powiedzieć. Ale jedno jest pewne – cierpliwość babci się kończy.
***
Dzisiejszy dzień nauczył mnie jednego – czasem dobre chęci to za mało, gdy brakuje sił. Rodzina to wspólne dźwiganie, a nie przerzucanie ciężaru na najsłabsze ogniwo. Może jutro będzie lepiej…