Synowa odpoczywa w szpitalu, a my z mężem ledwo zipiemy z wnukami. Chyba specjalnie wcześniej się tam położyła — myślę sobie.
— Syn mówi: „Mamo, no przecież widzisz, jaka sytuacja — tylko ty możesz pomóc!” — opowiada sześćdziesięcioletnia Barbara Nowak z Kielc. — I co mam robić? Pomagam, jak umiem. Tylko iż sił już nie mam ani odrobiny…
Dziesięć dni temu jej synowa, Kasia, w dziewiątym miesiącu ciąży, zaczęła narzekać na gorączkę, katar i ból gardła. Po dwóch dniach straciła węch i smak. Syn Barbary, Marek, od rana do wieczora pracuje na budowie, więc nie było komu zająć się dziećmi. I Kasia, bez długiego myślenia, położyła się do szpitala — „na obserwację”. A dwójkę maluchów — czteroletniego i dwuletniego — zostawili babci i dziadkowi.
— Rozumiem, niby zdrowie, niby ciąża, 41. tydzień… Ale dlaczego tak długo? Poprzednim razem urodziła w parę godzin, ledwo zdążyli do szpitala. A teraz — leży już drugi tydzień jak w sanatorium. Serial za serialem ogląda, męża zmusiła, żeby laptop przywiózł, mówi: „czekam na skurcze”. A my tu z wnukami już nie wiemy, gdzie się przed nimi schować…
Barbara mówi z żalem. Nie jest osobą marudną, ale zmęczenie i uczucie niesprawiedliwości rosną z dnia na dzień. Kasia zawsze wcześniej zostawiała dzieci swojej matce. A teraz nagle babcia od strony ojca stała się „jedyną nadzieją”.
— Z Witkiem (mężem) nie młodniejemy. Ja od rana do nocy w biegu, dzieci nie do opanowania — jeden w pieluchach, drugi drze się, jeżeli łyżka nie ta. Jedzenie — walka, mycie — bitwa, usypianie — to już cyrk. Mamy nie zapomnieli, ciągle pytają, kiedy wróci. Sam już nie wiem…
Barbara wspomina, jak ostatnim razem Kasia też wcześniej trafiła do szpitala. Wtedy było jedno dziecko i musieli je na gwałtownie oddać sąsiadce, zanim babcia dotarła. Półtorej godziny po telefonie Kasia już urodziła. Wszystko w mgnieniu oka. A teraz — ciąża numer trzy.
— Pół roku temu Marek oznajmił, iż będzie jeszcze dziecko. Mówię: wy co, rekord chcecie pobić? A on: „Mamo, nie martw się, mamy wszystko pod kontrolą”. Oczywiście. Wszystko pod kontrolą, dopóki jest dobrze. A jak problem — od razu: „Mamo, tylko ty!” No i co mam robić?.. Odmówić nie mogę. Ale trudno mi!
Starszy wnuk chodził do przedszkola, ale Kasia go wypisała — żeby się nie przeziębił przed porodem. Barbara nie może go wozić na drugi koniec miasta — zostali w domu. A w domu — harmider i krzyki. choćby gdy dzieci milkną, babcia wciąż słyszy ich piski w głowie.
— Młodszy nie umie jeść łyżką, wszędzie kleksy. Starszy cały dzień marudzi, kłócą się, biją. Patrzę na nich i myślę: jak Kasia da radę z trzema? Ja z dwójką ledwo żyję!
Wieczorem, gdy dziadek wraca z pracy, bierze dzieci na siebie, a Barbara robi obiad na następny dzień. Karmi, myje, pierze, sprząta i dopiero koło dziewiątej może zadzwonić do syna.
— Pytam: no i co, urodziła? Marek odpowiada: nie, tak samo, czekamy. USG zrobili, dziewczynka, zdrowa. I co teraz — jeszcze dwa tygodnie będzie leżeć?
Barbara nie kryje irytacji. Drażni ją nie sama ciąża, ale to, jak to wszystko jest zorganizowane. Jej zdaniem Kasia urządziła sobie wakacje: wyleguje się w szpitalu, rozmawia na forach, ogląda filmy, a dom i dzieci — machnęła ręką.
— Mówię synowi: niech się wypisze. Urodzi w domu — wezwiemy karetkę, jak inni robią. Jego znajoma urodziła i następnego dnia była w domu! Koleżanka córki też gwałtownie urodziła. A u nas — całe show!
— A co na to Marek?
— A co ma powiedzieć? „Mamo, wytrzymaj, już niedługo, nie można się teraz wypisać”. Mówię: niech pisze rezygnację i wraca do domu! Ale nie — nie słucha. Ja już trzymam się ostatkiem sił…
Kto w tej historii ma rację? Synowa, która postanowiła zadbać o zdrowie i wcześniej trafiła do szpitala? Czy teściowa, która na skraju wyczerpania dźwiga cudze obowiązki?
Trudno powiedzieć. Ale jedno jest pewne — cierpliwość babci się kończy.