Sześć miesięcy pod jednym dachem: jak teściowa zrujnowała nasz związek

polregion.pl 5 dni temu

Pół roku pod jednym dachem z teściową: jak zrujnowała nasze małżeństwo

Pół roku temu moje życie zamieniło się w niekończący się koszmar. Wtedy teściowa — Janina Nowak — oznajmiła, iż nie może już dłużej żyć sama. Łzy, presja, opowieści o samotności i lęku w środku nocy. Tak mocno naciągnęła mojego męża, iż ten, choćby nie pytając mnie o zdanie, natychmiast sprowadził ją do naszego M2 w centrum Poznania.

A przecież miała własny dom z ogrodem i przestronną kuchnią. Najwyraźniej jednak zrobiło się tam „zbyt cicho”. Choć nikt jej nie porzucił, nikt nie ignorował. Odwiedzaliśmy ją, przywoziliśmy zakupy, pomagaliśmy z lekami. Ale ona postanowiła inaczej — chciała pełnej kontroli. Nad synem. Nade mną. Nad naszym życiem.

Janina Nowak to kobieta nie do zniesienia. Uparta, kapryśna, z manią wielkości. Dopóki żył jej mąż, jeszcze jakoś się trzymała. Ale gdy zabrakło człowieka, który choć trochę ją powstrzymywał, zaczął się prawdziwy horror.

Najpierw była żałoba. Wszyscy przeżywaliśmy stratę. Ona naprawdę cierpiała, a ja, mimo chłodu między nami, starałam się być przy niej. Nie zostawialiśmy jej samej ani na dzień. Ale po kilku miesiącach w jej oczach znów pojawił się błysk. I niestety, nie był to błysk ciepła, ale władzy.

Znów zaczęła rzucać w moją stronę złośliwości:

— Mogłabyś chociaż się uczesać, zanim mąż wraca z pracy.
— Co to za mięso? Twarde jak podeszwa. Matka niczego ci nie nauczyła?

A do tego te ciągłe porównania: „A u Basi syn zjada barszcz i jeszcze prosi o dokładkę. A twój co? Krzywi się jak po truciźnie…”. Tylko iż ta Basia to kuzynka z trójką dzieci i mężem, który choćby ust nie otworzy bez jej pozwolenia.

Gdy zaproponowała, żebyśmy się do niej przeprowadzili, stanęłam okoniem. Tak, dom ma większy. Ale tam nie mogłabym choćby swobodnie odetchnąć. A nasze mieszkanie, choć małe, jest w centrum, blisko pracy, przedszkola i sklepów. I co najważniejsze — to NASZE. Ale mój głos się nie liczył. Mąż słuchał tylko jej:
— Mamo, jesteś sama… No dobra, oczywiście, wprowadź się do nas, odpoczniesz trochę.

Błagałam go, żeby się zastanowił. Przestrzegałam. Wiedziałam, jak to się skończy. Ale on tylko obiecał:
— To tymczasowe. Sam wszystko ogarnę. Nie pozwolę, żeby cię raniła.

Minęło sześć miesięcy. W tym czasie przestałam siebie poznawać. Stałam się rozdrażniona, zmęczona, wyczerpana. Każdy dzień jest jak kopia poprzedniego. Od rana do wieczora obsługuję dorosłą, w pełni sprawną kobietę, która najwyraźniej uznała, iż powinnam kręcić się wokół niej jak kelnerka w pięciogwiazdkowym hotelu.

— Herbatę z cytryną, ale nie za gorącą.
— Włącz serial, ale nie ten, bo ciśnienie mi skacze.
— Chodźmy na spacer, bo siedzę jak pies na uwięzi.

A jeżeli zrobię coś nie tak — zaczyna się dramat:
— Źle się czuję! Wezwij pogotowie! Serce mi wali!

Od dawna planowaliśmy z mężem urlop — marzyliśmy, żeby choć na tydzień wyrwać się nad morze, odpocząć. Tak bardzo na to czekałam. Ale gdy tylko o tym wspomnieliśmy, Janina zgotowała nam przedstawienie. Łzy, lament:
— Znów chcecie mnie zostawić. Jestem chora! Nikomu nie jestem potrzebna! Albo jedziecie ze mną, albo w ogóle nigdzie!

Mąż, jak zwykle, milczał. Wzruszył tylko ramionami.
— No co ja mogę? To przecież moja matka…

A ja mogę. Już nie chcę tego znosić. Nie prosiłam o pałace, diamenty czy życie w luksusie. Chciałam po prostu żyć z mężem i dziećmi w domu, gdzie nikt nie będzie mi oddychał na kark i uczył, jak kroić marchewkę. Ale choćby tego mi nie dano.

Rodzina rozpada się na moich oczach. Czuję, jak znika szacunek, jak gasi się miłość. Mój mężczyzna wybrał bycie synem. A ja mam dość bycia ofiarą.

Jeśli dla niego matka jest ważniejsza niż żona i własna rodzina, niech zostanie z nią. Nie jestem ze stali. Jestem kobietą, a nie cień na tle czyjejś woli. jeżeli rozwód to cena za mój spokój — jestem gotowa ją zapłacić.

Idź do oryginalnego materiału