"To niewiążące narzędzie pomocnicze, mające ułatwić orientację w typowych wysokościach alimentów. (…) Nie jest źródłem prawa ani nie wpływa automatycznie na wcześniej orzeczone alimenty". Tak o nowych tablicach alimentacyjnych napisało Ministerstwo Finansów.
Wyjaśnienie jest jednoznaczne. Kwoty podane w tabelach przygotowanych przez resort to nie jest sztywny "cennik". Sędziowie, owszem, mogą się nimi sugerować, ale nie muszą. Bo w każdej sprawie powinni indywidualnie oceniać sytuację osób, którym zasądzają alimenty.
"Kwoty wzięte z kosmosu"
To jednak nie pomogło. W komentarzach pod postem na facebookowym profilu ministerstwa rozpętała się burza. Większość komentarzy odnosi się do kwot podanych w tabeli – iż są za wysokie, "wzięte z kosmosu" i nie uwzględniają możliwości finansowych Polaków.
Nastrojów nie uspokoiło też dodatkowe wyjaśnienie wiceszefowej resortu. "Tablice alimentacyjne mają pomagać, a nie wzbudzać kontrowersje. Dobro dziecka jest wartością nadrzędną, ale nie możemy pomijać głosu rodziców" – napisała Zuzanna Rudzińska-Bluszcz na platformie X.
W odpowiedzi znów pojawiły się komentarze o "niekompetentnych urzędasach, którzy nie mają pojęcia, ile zarabiają ludzie". Padły też ironiczne komentarze, iż ministerstwo powinno też zrobić tabele z karami finansowymi dla matek, które utrudniają ojcom kontakt z dzieckiem.
Takie głosy rzeczywiście można zrozumieć. Kwoty podane w tabelach nie są małe i rzeczywiście można dyskutować, czy to dobra podpowiedź dla sędziów. Można też zrozumieć rozżalenie mężczyzn, którym byłe partnerki uniemożliwiają spotkania z dziećmi, sprowadzając jedynie do roli "płatników alimentów".
"Założą ojcom pętle na szyje"
Nie sposób jednak pojąć komentarzy tych, którzy kwestionują nie tylko wysokość kwot, ale choćby samo stworzenie takich tabel. I uważają, iż to początek "piekła mężczyzn". Bo, według niektórych, kobiety podstępnie wykorzystają te tabele do tego, by niszczyć byłych mężów. "Dziecko w Polsce to sposób na biznes dla kobiety i pętla na szyję mężczyzny, ojca” – napisał jeden z nich.
Podobnych komentarzy jest więcej. Padają sugestie, iż kobiety się „dorobią” na byłych, bo dostaną więcej niż wynosi rzeczywisty koszt utrzymania dziecka. Faceci będą więc finansować swoim eks wizyty w spa i u kosmetyczki.
Autorzy tych słów nie dostrzegają jednego szczegółu. Bo owszem, są mężczyźni, którzy wypruwają żyły, by zapłacić zbyt wysokie jak na ich możliwości alimenty, gdyż ich partnerki miały bardzo dobrych adwokatów, a sędzia wydał niesprawiedliwe orzeczenie. Sam takiego znam.
Ale liczba takich przypadków jest niczym w porównaniu z liczbą mężczyzn, którzy ani grosza nie dają na swoje dzieci. Według oficjalnych danych od płacenia alimentów uchyla się w Polsce 357 tysięcy rodziców. Tylko 6 proc. z nich to matki. Reszta nierzetelnych alimenciarzy to mężczyźni. A średni wysokość zaległości to aż 55 tys. zł.
W tej sytuacji pisanie o "sponsorowaniu spa byłym partnerkom" czy "niewolnictwie polskich ojców" brzmi jak słaby żart. Bo wiele kobiet nie dostaje od swoich byłych nie tylko bonusów na kosmetyczkę, ale choćby paru złotych na jedzenie dla dziecka. I właśnie to trzeba krytykować, a nie tabele alimentacyjne.