Ona nie powinna wiedzieć.
Kinga stała pod klatką starej pięciopiętrowej kamienicy i nie mogła się zdecydować, by nacisnąć domofon. W kieszeni płaszcza miała pomiętą kartkę z adresem, który wyciągnęła od wspólnych znajomych. Dwanaście lat… Całe dwanaście lat minęło od dnia, kiedy zostawiła swojego nowo narodzonego syna.
Co ty robisz? szepnęła do siebie. Myślisz, iż czekają tam na ciebie z otwartymi ramionami?
Ale nogi jakby przyrosły do asfaltu. Nie mogła ani wejść, ani odejść. W głowie wirowały wspomnienia tamtego strasznego dnia, kiedy to dwudziestodwuletnia głupia dziewczyna dała się ponieść emocjom i narobiła głupstw, których żałowała przez resztę życia.
Jej były mąż, Krzysztof, był klasycznym przykładem tego, jak nie należy wybierać partnera. Przystojny, czarujący, błyskotliwy i kompletnie nieodpowiedzialny. Po ślubie okazało się, iż ma dwie pasje: alkohol i hazard. Mieszkanie, które rodzice Kingi podarowali im w prezencie ślubnym, zdołał przegrać w pół roku.
Nie martw się, kotku mówił, całując ją w czubek głowy. Wszystko odzyskam, zobaczysz. Po prostu trochę pechowo mi poszło.
Gdy Kinga dowiedziała się o ciąży, Krzysztof zniknął na trzy tygodnie. Wrócił poturbowany, nieogolony, z rozciętą wargą.
Spłacałem dług burknął na jej łzy. Słuchaj, może olejmy to dziecko? Nie teraz.
To był ostatni gwóźdź do trumny ich małżeństwa. Kinga wniosła o rozwód, będąc w siódmym miesiącu. Rodzice ją wsparli, ale pod warunkiem zero kontaktu z Krzysztofem.
Poród był ciężki. Chłopiec urodził się słaby, lekarze walczyli o jego życie przez pierwsze dni. A potem, gdy kryzys minął, do sali wpadł pijany Krzysztof.
Ochrona go wyrzuciła, ale wrócił następnego dnia trzeźwy, z kwiatami i zabawkami.
Kinga, wybacz mi mówił, klęcząc w szpitalnym korytarzu. Zmienię się, przysięgam. Daj mi szansę.
Matka, która zawsze była przeciwko temu małżeństwu, urządziła awanturę.
Albo zrezygnujesz z dziecka i wyjedziesz z nami do innego miasta, albo wypieramy się ciebie! krzyczała. Wybieraj my czy to pijackie nasienie!
Kinga miała dwadzieścia dwa lata. Właśnie przeszła trudny poród, rozwód, zdradę. Nie miała pracy, mieszkania, ani siły, by walczyć. I popełniła największy błąd w życiu.
Przypominając sobie, jak matka Krzysztofa, Wanda Stefanowa, zabierała malucha, Kinga poczuła, jak ściska ją w gardle. Kobieta patrzyła na nią z taką pogardą, iż chciała zapaść się pod ziemię.
Podpisz tu powiedziała sucho, podsuwając papiery. I możesz być wolna.
Następne lata Kinga starała się zapomnieć. Wyjechała z rodzicami do Wrocławia, skończyła kurs księgowej, znalazła pracę. Potem rodzice zginęli w wypadku samochodowym, zostawiając jej małe mieszkanie i masę długów. Radziła sobie, jak mogła.
Życie osobiste nie układało się. Dwa razy próbowała zbudować związek, ale gdy tylko dochodziło do rozmów o dzieciach, uciekała. Jak wytłumaczyć mężczyźnie, iż ma syna, którego porzuciła?
A potem, pół roku temu, usłyszała diagnozę. Operacja się udała, ale lekarz powiedział szczerze:
Nie będzie pani już mieć dzieci, Kingo. Bardzo mi przykro.
I wtedy zrozumiała musi spróbować. Choćby zobaczyć go, upewnić się, iż wszystko w porządku.
Drzwi klatki zatrzasnęły się, wyszedł nastolatek w sportowej kurtce. Kinga zamarła. To był on te same piwne oczy, ten sam uparty podbródek. Tylko nie niemowlę, a dwunastoletni chłopak.
Kogoś pani szuka? zapytał, przytrzymując drzwi.
Ja… tak… to znaczy nie wyjąkała Kinga.
Chłopak wzruszył ramionami i poszedł dalej. A ona stała i patrzyła za nim, niezdolna się ruszyć.
Hej, Kuba! krzyknął ktoś z placu zabaw. Chodź szybciej, zaczynamy bez ciebie!
Kuba. Miał na imię Kuba. choćby tego nie wiedziała.
Kinga odwróciła się i odeszła, ale po kilku krokach zatrzymała się. Nie, tak nie można. Trzeba spróbować.
Wróciła i nacisnęła domofon. W słuchawce rozległ się znajomy głos:
Kto tam?
Wando Stefanowo? To… to Kinga. Mogę wejść?
Długa pauza. Potem kliknięcie zamka.
Mieszkanie prawie się nie zmieniło. Te same tapety, ten sam zapach mieszanka waleriany i świeżego ciasta. Wanda Stefanowa postarzała się, ale trzymała się prosto.
Po co przyszłaś? spytała bez wstępów.
Chciałam… chciałam wiedzieć, jak on. Jak Kuba.
Skąd znasz jego imię?
Właśnie widziałam go na dole. Koledzy go wołali.
Wanda Stefanowa uśmiechnęła się krzywo:
No to chodź do kuchni. Skoro przyszłaś porozmawiamy.
Przy herbacie wyszło wiele rzeczy. Krzysztof się nie poprawił. Pił, grał, wpadał w długi. Dwa lata temu znaleziono go martwego w bramie albo serce nie wytrzymało, albo ktoś pomógł.
Sama go wychowałam opowiadała Wanda Stefanowa. Emerytura mała, ale dawaliśmy radę. Kuba to złoty chłopak dobrze się uczy, chodzi na basen. Trener mówi, iż ma przyszłość.
A on… wie coś o mnie?
Wie, iż mama zmarła przy porodzie. I choćby nie myśl mu nic mówić! głos kobiety stał się twardy. Swój wybór zrobiłaś dwanaście lat temu.
Wiem. Nie chcę nic burzyć. Tylko… chciałam się upewnić, iż ma dobrze.
A co byś zrobiła, gdyby było źle? Wanda patrzyła jej prosto w oczy. Pojawiłabyś się jako wybawicielka?
Kinga milczała. Co miała odpowiedzieć?
Miałam raka powiedziała nagle. Wszystko wycięli. Dzieci już nie będzie. I pomyślałam…
Że można sobie przypomnieć o porzuconym synu? dokończyła za nią Wanda Stefanowa. Nie, kochanie. Tak to nie działa.
Mogę jakoś pomóc? Pieniędzmi?
Pieniądze zawsze się przydadzą, nie przeczę. Ale nie od cie