Barbara starała się stłumić łzy głęboko w środku, by nie psuć święta. Poprawiła bluzkę na coraz bardziej widocznym brzuchu i, popychając przed sobą wózek inwalidzki z synem, otworzyła drzwi kawiarni.
Zwykła niedziela, gdy mamy niepełnosprawnych dzieci z Płocka spotykały się w kawiarni, by choć na chwilę odetchnąć od niekończących się rehabilitacji i walki o godne życie swoich pociech. Same zorganizowały sobie tę odskocznię, bez sponsorów i fundacji. Kawiarnia „Fasolka” zamykała się na ich wyłączność. Dzięki uprzejmości właścicielki zmęczonym matkom rozdawano herbatę, ciastka i włączano karaoke. I wtedy mamy dzieci na wózkach stawały się zwykłymi młodymi kobietami, które śmiały się, śpiewały, plotkowały i żartowały ze sobą.
Barbara chodziła tam zawsze, choćby gdy nie miała siły się ruszyć. Bo to była jej wyspa, gdzie rozumiano ją i akceptowano. Teraz jednak siedziała w milczeniu, nie wiedząc, jak powiedzieć przyjaciółkom, iż jest w ciąży, a mąż „wymigał się”, mówiąc, iż to zbyt ciężkie brzemię. Drugie dziecko nie powinno się urodzić, skoro pierwsze ma mózgowe porażenie dziecięce. Ale Barbara odmówiła aborcji i oto, po trzech miesiącach, mężczyzna mieszka już z inną kobietą, a jej samej ledwo starczyło na benzynę, by przyjechać tu z chorym synem.
– No, gadaj, co się stało? – przysiadła się do niej Elżbieta Nowak, zadziwiająco młoda, piękna i silna. Jej córka, Zuzanna Kowal, też jeździła na wózku, ale dzięki cierpliwej i kochającej matce zdobywała nagrody wokalne na całym świecie. I żyła – żyła pełnią radości.
Barbara chciała się rozpłakać z żalu nad sobą, ale Elżbieta energicznie przerwała:
– I tak wszystko wiadomo. Zostawił cię? No, Bóg mu sędzią. Lepiej powiedz, jakie masz jeszcze zasoby? Co naprawdę może pomóc postawić dzieci na nogi?
– Nic – fuknęła Barbara nosem.
– No tak nie może być! Bóg przecież nie zniknął, prawda? choćby w twojej sytuacji. A Bóg pomaga przez ręce ludzi, pamiętasz to przysłowie? Więc łap mikrofon, zaśpiewamy w duecie, napijemy się herbaty, a w domu wszystko przemyślisz. I – tak, przeczytaj ten tekst psycholog Wiśniewskiej o zasobach. Wygoogluj. To od niej się zainspirowałam. Wyjście zawsze jest, Basiu. Nie zabijaj cudu…
I Barbara śpiewała i śmiała się, a synem zajmowali się wolontariusze z fundacji. Zawinęli jej ciasta, a gdy wróciła do domu, po raz pierwszy nie drgnęła na dźwięk pustego mieszkania.
Zasoby, zasoby… Tej nocy, ułożywszy syna i usłyszawszy jego „Mamo, kocham cię, razem damy radę”, usiadła, by spisać wszystko, co miała.
Oto pierwszy. A raczej drugi. Jest Bóg, który jest blisko i kocha ją, jest jedenastoletni syn, choć na wózku, ale o bystrym umyśle i wielkim sercu. Na pewno pomoże przy maluszce. To jej inspiracja!
Lecz więcej pisać nie miała czym… Lista była krótka, a Barbara nie spała całą noc.
Rano wstała z trudem, ale opuścić Mszę, zwłaszcza teraz, nie mogła.
– Boże, Boże! – szeptała przez całe nabożeństwo w ukochanym kościele na ulicy Głosowej w Płocku. Proboszcz parafii pod wezwaniem Trójcy Świętej marzył kiedyś o centrum rehabilitacji dla niepełnosprawnych dzieci. Teraz, po Mszy, podszedł do niej, zebrał produkty, które parafianie przynosili „na wypominki”.
– To dla ciebie i syna, Barbaro – szepnął ksiądz. – Babcia Helena będzie ci przynosić jedzenie, gdy urodzisz. Mieszka niedaleko, zajmie się dziećmi, gdy będzie trzeba. Powiedz, jak jeszcze możemy pomóc?
Barbara stała oszołomiona, wpatrzona w dobre oczy księdza.
– Nie milcz, Barbaro. Ludzie omijają cudzą biedę, bo nie wiedzą, jak pomóc. Pomyśl, potem przyjdź na herbatę.
I wtedy zrozumiała, iż dobrych ludzi jest więcej. Trzeba im tylko pokazać, jak pomóc. Musiała też złamać dumę, gdy zaczęła prosić przyjaciół o pomoc w opiece nad synem. Ku jej zdumieniu, chętnie się zgadzali, przynosili jedzenie i ubrania. A na miejsce dumy przyszła pokorna wdzięczność Bogu.
Dodała do listy: Bóg, syn, parafia, przyjaciele.
Lecz przyszłość wciąż niepokoiła, mimo modlitw. Data porodu zbliżała się, a oprócz pomocy nie miała żadnego dochodu ani zabezpieczenia.
Następnego dnia przyszła ogromna paczka. Nowe, piękne ubranka dla dziewczynki, wózek i pościel. Na Facebooku czekała wiadomość od kobiety o imieniu Agnieszka:
„Szanowna Pani Barbaro, mam nadzieję, iż przydadzą się te rzeczy. Wspólni znajomi opowiedzieli mi o Pani sytuacji. Ale to nie nieszczęście, tylko przejściowe trudności. Pracuję w dużej firmie w Warszawie i mogę przesyłać miesięcznie tysiąc złotych na konto. Proszę modlić się za mnie, grzeszną, i za moją zmarłą mamę, Marię. Z wdzięcznością za ocalone życie – Agnieszka.”
Barbara drżała. Gdy kończyła czytać, łzy euforii paliły oczy. Ktoś zadzwonił do drzwi. Przyszedł kolega, by zabrać syna na spacer. Sami ułożyli grafik i trzymali się go sumiennie.
Tym razem Wojtek wparował do przedpokoju z zażenowanym mężczyzną.
– Baska, nikt go nie rozumie – Francuz, jeszcze z wadą wymowy. Koszmar, ale niesamowicie utalentowany. Przyjechał służbowo na miesiąc. A ty masz jeszcze trzy miesiące do porodu? Pomóż nam z tłumaczeniem. Męczyłem go, jaka byłaś dobra z francuskiego. Więc proszę, Antonio, poznaj naszą cudowną Basię i podziękuj, iż zobaczysz prawdziwe polskie życie.
Wieczorem, po omówieniu szczegółów, Barbara nalała herbaty i włączyła występ Zuzanny Kowal, dziewczynki na wózku, której śpiew oniemawiał słuchaczy.
– Co niemożliwe dla ludzi, możliwe jest dla Boga. Prawda, Antonio? – powiedziała czystym francuskim, nieświadoma, iż na lata zapewniła sobie dodatkowy zarobek.
Weszła do pokoju i skreśliła w liście wszystko oprócz jednego słowa: „Bóg”.
Bo jeżeli dał dziecko, to i na dziecko da.