Tajemnicza Galka

twojacena.pl 4 godzin temu

**Dziennik osobisty**

Od kilku tygodni obserwowałam nową sąsiadkę, która wprowadziła się do naszego bloku na parter, naprzeciwko mojego mieszkania. Młoda kobieta nazywała się Danuta, ale wszyscy wołali na nią Danka. Miała koło trzydziestki, a jej córeczka – tylko cztery lata. Danka właśnie się rozwiodła i teraz sama zajmowała się dzieckiem, odprowadzając małą Zosię do przedszkola tuż za blokiem.

Poznałyśmy się szybko, a już po tygodniu zostałam zatrudniona jako „sobótka” – w sobotę Zosia bawiła w moim pokoju lalkami, układając je na dywanie. „Będzie grzeczna, a ty rób, co chcesz” – tłumaczyła Danka, wręczając mi klucze. „Dzięki, iż pomagasz! Dzisiaj ważne spotkanie, wrócę wieczorem”. Wzruszyłam ramionami, ale gdy tylko wybiegła z klatki, dotarło do mnie – to randka.

„No proszę… spotkanie” – szepnęłam, patrząc na Zosię, która już rozkładała swoje skarby w kącie pokoju.

Mam dwadzieścia osiem lat – wiek, w którym powinno się mieć już męża i dzieci. Ale ja? Żadnego, ani drugiego. „Winna jesteś sama” – mówią koleżanki. „Siedzisz z drutami w rękach jak staruszka, zamiast iść na potańcówkę czy choćby do klubu. Księcia z bajki nie znajdziesz!”.

Przyznawałam im rację, ale nic z tym nie robiłam. Zbyt nieśmiała przez te zbędne kilogramy, zbyt zwyczajna, by ktoś się zauroczył. A teraz, gdy wieczorami często gościłam u siebie Zosię, nie potrafiłam zrozumieć, jak matka może zostawiać takie cudowne dziecko dla jakiegoś faceta.

Dla mnie rodzina – a już na pewno dzieci – były darem niebios. Pokochałam Zosię od pierwszego dnia. Czytałam jej książeczki, lepiłyśmy z plasteliny, śmiałyśmy się. „Galusia, nie wiem, jak ci się odwdzięczę” – szeptała Danka, odbierając półśpiącą córeczkę po północy. „Jesteś moim wybawieniem”.

„A ojciec? Odwiedza Zosię?” – spytałam kiedyś. „Często o nim mówi, tęskni”.

„Odwiedzałby, ale teraz jest w delegacji. Ach, te jego wyjazdy… Miesiąc tu, dwa tam… To przez nie się rozwiedliśmy. Niedługo wróci, będzie ją zabierał na spacery. Kocha ją, tylko zasypuje klockami i zabawkami, zamiast dać więcej grosza na utrzymanie” – zaśmiała się cierpko.

I rzeczywiście – pewnego dnia pojawił się. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna złapał Zosię w pół i długo nie puszczał. Widziałam to przez kuchenne okno i aż mi łza poleciała – tak szczerze się cieszyli.

Wkrótce poznałam Jacka, ojca ZosZ czasem Danka zrozumiała, iż czasem miłość przychodzi tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy – nie w nocnych klubach, ale w cieple domowego ogniska, wśród zapachu świeżo upieczonych drożdżówek i dziecięcego śmiechu.

Idź do oryginalnego materiału