„Taka synowa to skarb!”
Barbara wygładziła delikatne ciasto kruche w formie do pieczenia. Jej syn Krzysztof wraz z synową Kingą mieli przyjechać za kilka godzin. Ciszę przerwał ostry, natrętny dźwięk telefonu. Barbara otarła dłonie o fartuch i odebrała.
— Halo?
— Dzień dobry — rozległ się w słuchawce obcy kobiecy głos. — Czy mówię z Barbarą Kowalską?
— Tak, słucham — odparła Barbara, instynktownie się spinając.
— Nazywam się Wanda Nowak. Byłam teściową Kingi. Waszej synowej.
Barbara bez słów przysunęła kuchenny stołek i usiadła. „*Była teściowa?*” Myśli pognały ku Kingi, ku jej oszczędnym, ale gorzkim wzmiankom o przeszłym małżeństwie.
— Rozumiem — powiedziała spokojnie, choć w środku czuła narastające napięcie. — Czym mogę pomóc, Wando?
Głos kobiety po drugiej stronie nagle zrzucił maskę uprzejmości. Stał się kolący, pełen złośliwej ciekawości.
— No tak, pomyślałam, iż dowiem się, jak się u was miewa nasza Kinga? Jak się zachowuje? Pewnie już macie jej dosyć, prawda? Ale uwierzcie mi — będziecie żałować! O, jak będziecie żałować, iż wpuściliście tę lekkoduchę pod swój dach!
— Wanda, nie rozumiem. Kinga jest wspaniałą dziewczyną. Dlaczego mielibyśmy żałować?
— Wspaniałą?! — wrzasnęła Wanda. — To leniucha! Ja podłogi myję codziennie, jak należy! A ona? Raz na tydzień, i to jak się upomnę! A zasłony? Kiedy ostatnio je pani prała? U mnie — raz na miesiąc, święta sprawa!
A ona? Raz na rok, jeżeli w ogóle! Kurz lata się kładzie! I to gotowanie… Karmiła mojego biednego syna trucizną! Zupa jak woda, kotlety gumowe, jeść się nie dało! Doprowadziła go do choroby wrzodowej!
— Wanda, u nich w domu zawsze jest czysto. Nienagannie. Kinga gotuje przepysznie. Ja sama nauczyłam ją kilku sekretów, a ona jest niezwykle utalentowana. Nie mamy pretensji. A wrzody pańskiego syna to raczej efekt nadużywania alkoholu!
— Ach, nie macie pretensji?! — wrzasnęła Wanda, nie słuchając. — A jak traktowała męża?! Mój syn wracał zmęczony… no, wypił sobie trochę, jak każdy prawdziwy facet! A ona? Zamiast nalać mu kieliszek, ułożyć do łóżka, okazać troskę — darła się na niego! Robiła awantury! Prawdziwa jędza bez serca!
Barbara zamknęła oczy. Wiedziała od Kingi, iż jej „trochę pijany” były mąż potrafił wrócić nad ranem, rozwalić mieszkanie, krzyczeć i obrażać. I znała swojego Krzysztofa — odpowiedzialnego, nie tykającego alkoholu. Nie znosił trunków. Za to przynosił żonie kwiaty bez okazji i dumny był z jej sukcesów w pracy.
— Mój syn, Krzysztof — wypowiedziała dobitnie, akcentując każde słowo — nie wraca pijany do domu. Nigdy. Szanuje swoją żonę i swój dom. Kinga nie ma powodu, by na niego krzyczeć. Są szczęśliwi.
W słuchawce zapadła ciężka cisza. Jakby Wanda zbierała siły na nowy atak. Gdy znów się odezwała, głos miał w sobie coś zatrutego:
— Szczęśliwi? Ha! A wie pani w ogóle, iż ona jest z domu dziecka? Myśmy ją przygarnęli, choć wiadomo, co tam się wyprawia. Nie bez powodu jest bezpłodna! Pusty kwiat! Zobaczy pani, miną lata, a wnuków nie będzie! Wtedy zrozumiecie, jakiego śmiecia do domu wzięliście!
— Wanda — odezwała się głośno i wyraźnie, jakby stała przed nią twarzą w twarz — myli się pani. We wszystkim. W naszym domu jest spokój, porządek i miłość.
Kingę szczerze kocham. Ona szanuje mnie i nazywa mamą. Oczywiście wiemy, iż Kinga wychowała się w domu dziecka, i nie jest to jej wina. Przeciwnie — starałam się dać jej trochę ciepła i matczynej miłości.
Jest dobrą, ciepłą dziewczyną. A co do wnuków… Spóźniła się pani z proroctwami. Kinga i Krzysztof spodziewają się dziecka. Wkrótce. Więc niepotrzebne są pani przestrogi.
Cisza. Potem — gwałtowny, chrapliwy oddech. I nagle — łkanie. Złość w głosie rozpłynęła się w szlochu.
— Dziecko? — wychrypiała Wanda, a w jej głosie było coś złamanego. — Naprawdę? A skąd pewność, iż to pańskiego syna? Mój… mój syn…
Płacz stał się głośniejszy.
— On przepadły! Pije, pracy nie może utrzymać… Żyje Bóg wie jak… A ja tak marzyłam o wnukach! Chociaż o jednym!
Barbara milczała. Żal ścisnął jej serce. Nie do tej kobiety, ale do Kingi, która przeżyła lata w takim domu.
— Wanda… — zaczęła, ale tamta przerwała, głos stał się nagle błagalny:
— Słuchajcie… A jeżeli z pańskim synem im się nie ułoży? Rozwiodą się? Tak bywa! Wtedy… zadzwońcie do mnie! Koniecznie! Powiem synowi… może weźmie się w garść!
Przecież teraz, jak mówicie, stała się porządna? Gotować umie, porządek lubi. Może wróci do nas? Tylko dajcie mi znać, jeżeli coś! Proszę! Przecież ona nigdzie nie pójdzie, a nas już zna…
I oto sedno. Nie skrucha. Nie żal za to, co zrobiła synowej. Tylko rozpacz kobiety, która zobaczyła, iż to, co uważała za śmieć, w innych rękach stało się diamentem. I dzika, egoistyczna nadzieja, by odebrać go z powrotem dla swojego nieudacznika syna. By znów wykorzystać Kingę. Jako służącą. Jako inkubator dla upragnionych wnuków.
— Taka synowa jak Kinga jest naszym skarbem. Proszę więcej nie dzwonić. Nigdy.
Nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się. Zablokowała numer. W gardle stał jej gniew, żal za przeszłością Kingi, obrzydzenie do tych słów. Ale najsilniejsze było poczucie… bezpieczeństwa.
Bezpieczeństwa ich gniazda, Krzysztofa i tej delikatnej, a jednak silnej Kingi, którą przygarnęła jak córkę, a ona odpłaciła się miłością i zaufaniem.
Podeszła do stołu, nakryła foremkę z ciastem czystą ściereczką. niedługo będzie tu gwarno, pachnąco świeżym ciastem, rozlegnie się śmiech i spokojne, szczęśliwe głosy. WkróBarbara uśmiechnęła się, słysząc, jak Kinga śmieje się w przedpokoju, i wiedziała, iż ich dom jest już pełen tego, co najważniejsze – miłości, która przetrwała burze i rozbłysła teraz jaśniej niż kiedykolwiek.