Taniec dla dwojga: historia rozpoczęta od kryzysu zdrowotnego

newskey24.com 1 tydzień temu

Taniec dla dwojga: historia, która zaczęła się od kryzysu nadciśnieniowego

Weronika Nowak przyjechała do małego sanatorium w Karpaczu, z nadzieją, iż w końcu odpocznie po latach pracy. Bez telefonów, bez obowiązków, po prostu dla siebie. Ale zamiast spokoju, już pierwszego dnia wpadła na nią w korytarzu spanikowana kobieta w białym fartuchu.

— Proszę, pomóżcie! Mężczyźnie w pokoju obok źle! Trzeba wezwać lekarza!

— Jestem lekarzem — odparła gwałtownie Weronika. — Prowadźcie mnie.

W pokoju leżał blady mężczyzna. Weronika błyskawicznie przejęła kontrolę: zmierzyła ciśnienie, rozpoznała zawał, podała leki.

— Już w porządku — powiedziała, gdy wpadli dyżurny lekarz i pielęgniarka. — Ciśnienie skoczyło, ale nie krytycznie. Dostał już, co trzeba.

— A pani… przepraszam, pracuje tu? — spytał mężczyzna, powoli dochodząc do siebie.

— Nie, odpoczywam. Przynajmniej próbuję — uśmiechnęła się Weronika.

Tak poznała Marka Kowalskiego — swojego sąsiada z piętra, eleganckiego, z siwymi skroniami, bystrym spojrzeniem i smutnym uśmiechem.

Nieudany romans i rozmowa w altance
Później, podczas kolacji, Weronika zauważyła, iż Marek siedzi z olśniewającą blondynką w obcisłej sukience, która wyglądała na znudzoną. Przy sąsiednim stoliku jedna z pań szepnęła:

— Ta młoda pewnie liczy na jego pieniądze, ale zdrowie mu nie dopisuje. No i podobno kręci się z tym kierownikiem sanatorium. Stąd mu pewnie ciśnienie podskoczyło.

Weronika słuchała półuchem. Znała takie historie aż za dobrze. Jej własny mąż kiedyś odszedł do młodszej. Po dwudziestu latach małżeństwa zostawił ją dla „nowego życia” i choćby się nie obejrzał.

Nie stała się przez to zgorzkniała, ale nauczyła się ostrożności. Praca, dzieci, cicha siła i zimna głowa — to pozwoliło jej przetrwać. A teraz, po latach, dzieci podarowały jej ten wyjazd, żeby wreszcie mogła żyć trochę dla siebie.

Weronika pokochała altankę w najcichszym zakątku parku. Było tam chłodno, spokojnie, a liście nad głową szeptały swoje historie. Siedziała tam z książką, gdy nagle zjawił się Marek.

— Mogę się przysiąść? U pani to prawdziwy raj.

— Oczywiście. Tylko boję się, iż ta pani już pana szuka.

— Niech szuka — machnął ręką. — Niech energię spożytkuje na kogo innego.

Taniec, który wszystko zmienił
Rozmowa przeciągnęła się. Marek okazał się człowiekiem wrażliwym, ciekawym, z poczuciem humoru i głębią w oczach. Gadali tak do obiadu, a wieczorem umówili się na spacer nad potokiem.

— A jak pani lubi tańce, Weroniko? — zapytał nagle.

— Kiedyś bardzo…

— No to chodźmy! Przy pańciach z jadalni to my będziemy wyglądać na nastolatków!

Śmiała się. Śmiała się i tańczyła. I dziwiła, iż po tylu latach znów czuje się tak lekko.

Potem spotykali się codziennie. Czasem dołączała ta blondynka, Ilona, ale ewidentnie nudziły ją ich rozmowy. Tematy były dla niej zbyt poważne, a żarty — zbyt inteligentne.

Zazdrość i kropka nad „i”
Pewnego dnia Weronika usłyszała awanturę w pokoju obok. Kobiecy głos wrzeszczał:

— Ciągle tylko z tą starą lekarką! Nie mam tu już po co zostawać!

Weronika uśmiechnęła się. „Stara” — zabawne. Zwłaszcza z ust kogoś, komu brakowało zarówno wdzięku, jak i rozumu.

Nazajutrz Ilona wyjechała. Marek odetchnął z ulgą.

Ale Weronika dalej nie była pewna: po co jej to wszystko? Przyjaźń? Wdzięczność? A może potrzebuje lekarza pod ręką?

Tyle iż Marek nigdy nie prosił jej o rady, nie mówił o zdrowiu.

Dzień z rodziną — dzień prawdy
W niedzielę przyjechali do Weroniki dzieci. Syn z żoną, córka z wnukami. Zorganizowali grilla za terenem sanatorium. Marek obserwował z daleka.

Weronika zaprosiła go. Przedstawiła jako sąsiada. Marek bez problemu wtopił się w tłum, pomagał przy grillu, śmiał się, słuchał.

Gdy wieczorem wszyscy odjechali, spotkali się przed sanatorium.

— Jakaś pani smutna. Wszystko w porządku?

— Po prostu dzieci wyjechały. To zawsze trochę boli.

— Ma pani wspaniałą rodzinę, Weroniko. Zazdroszczę. U mnie z synem jest… inaczej. Jego matka zginęła w wypadku, gdy miał dziesięć lat. Ja przeżyłem, ona nie. Mieszkał z moimi rodzicami. A ja próbowałem zapomnieć — najpierw imprezy, potem praca. Nie chciałem się więcej żenić. Po co? A potem same zaczęły się pojawiać takie jak Ilona…

— Rozumiem.

— Od pierwszego dnia, gdy panią zobaczyłem, pomyślałem: gdyby moja żona żyła, byłaby taka jak pani.

— Nie wiem… Już nie jestem taka naiwna, żeby wierzyć w mężczyzn. Zbyt wiele przeszłam.

— A jednak… Może nie musimy umierać w samotności?

Gadali do rana. Dwie dojrzałe, mądre, trochę doświadczone przez życie dusze znalazły w sobie to, o czym myślały, iż już straciły.

A gdy nadszedł czas wyjazdu, spakowali walizki razem. Bo wiedzieli: to już nie była zwykła znajomość. To był początek. Początek czegoś, co wydawało się niemożliwe.

Idź do oryginalnego materiału