Tego lata mój mąż zaczął jeździć do „kolegów” na działkę, czasem choćby z noclegiem. Mówił, iż pomaga w budowie, a mnie ze sobą nie brał – bo to, jak twierdził, „czysto męska ekipa, kobiety tam nie pasują”. Dopiero później dowiedziałam się prawdy – on jeździł do innej kobiety. W końcu sam mi się przyznał na początku jesieni, kiedy postanowił odejść. I jak ja mam żyć bez niego w wieku pięćdziesięciu lat – naprawdę nie wiem

przytulnosc.pl 1 dzień temu

Przez całe małżeństwo miałam jeden życiowy cel – dogodzić mężowi we wszystkim. I to działało: z Wojtkiem mieliśmy uchodzącą za wzorową rodzinę. Wyszliśmy za mąż i żonę mając po 25 lat, a niedawno obchodziliśmy srebrne gody. Dom był pełen dostatku, mąż zawsze miał obiad na stole, porządek w mieszkaniu, które pielęgnowałam jak mogłam.

Ale, jak się okazało, to było za mało. Zaraz po srebrnym weselu mąż mnie zostawił i poszedł do innej. Ponad dwadzieścia pięć lat razem – i tak się to skończyło.

Mamy córkę, ma dziś 24 lata. Mieszka w Warszawie – po studiach znalazła tam dobrą pracę i wyszła za mąż. Mam już trzyletnią wnuczkę, a w drodze jest kolejne dziecko. Wiadomo, iż córka nie wróci do mnie, ma swoje życie. Odkąd odszedł Wojtek, siedzę sama w dużym, trzypokojowym mieszkaniu.

Przez te wszystkie lata żyło nam się całkiem dobrze. Może dlatego, iż mieliśmy do siebie pasujące charaktery: on był energiczny, a ja zawsze potrafiłam łagodzić ostre kąty. Choć czasem to go irytowało – nazywał mnie miękką i bezwolną, mówił, iż choćby postawić się nie umiem. Nie kłóciłam się – po co dolewać oliwy do ognia?

Dla wszystkich byliśmy przykładnym małżeństwem. Nigdy nie dawałam mu powodów do zazdrości, a i ja nie słyszałam, by on miał jakieś romanse. Dlatego tym bardziej nie rozumiem, jak mogło się tak stać, iż znalazł sobie inną? Choć może sygnały były – zaczął narzekać na moją wagę. Sama się starałam: dieta, basen… Zrzuciłam dwa kilo, ale on choćby tego nie zauważył.

Aż w końcu wyszło na jaw, iż te jego „nocne wypady na działkę” to nie do kolegów, tylko do niej. Przyznał się sam. Powiedział mi prosto w oczy: przestał mnie kochać, spotkał kogoś nowego – szczuplejszą, żywszą, pewną siebie. Nie taką jak ja. Błagałam go, żeby został, ale Wojtek był nieugięty i odszedł.

Zadzwoniłam do córki, opowiedziałam wszystko. Ona choćby dzwoniła do ojca, krzyczała, żeby wracał do rodziny. Ale sama nie może przyjechać – jest w ciąży, ma malutkie dziecko, nie zostawi męża i domu tylko po to, by mnie pocieszać. I pewnie racja. Wygląda na to, iż taka już moja dola – samotna starość. Mieszkanie duże i przytulne, ale dziś wydaje się puste jak nigdy.

Znam charakter Wojtka – on nigdy nie wróci. choćby jeżeli mu się z tamtą nie ułoży, jego duma nie pozwoli na powrót. A i ja go coraz bardziej drażniłam. Choć w sercu czuję, iż tam się akurat świetnie układa – znajoma mówiła, iż on kwitnie przy niej, nosi jej kwiaty i torby z zakupami. Ona traktuje go jak skarb. A ja? Ja tu tylko duszę się w pustce. Wszystko wypada mi z rąk, nie mam siły ani do pracy, ani do życia.

Jak ja mam to przeżyć? Kocham go i nienawidzę jednocześnie. Ale wiem jedno – po pięćdziesiątce nikt już mnie nie zechce. A więc… jak mam dalej żyć?

Idź do oryginalnego materiału