W ostatniej chwili
"O tej porze ogarniam poranek – śniadanie, śniadaniówka, sprawdzanie, czy córka wzięła czapkę i buty odpowiednie do pogody. Nie przesiaduję wtedy w telefonie.
Ale teraz nie miałam wyjścia, odblokowałam telefon, zalogowałam się do Librusa i zobaczyłam wiadomość od wychowawczyni: 'Dziś dzieci spędzają dzień w terenie. Proszę o odpowiedni strój, wodę, drugie śniadanie, nakrycie głowy'.
Moja córka była już gotowa. Stała w przedpokoju, z plecakiem na plecach, ubrana 'na lekcje' – cienka bluza, buty miejskie, książki, zeszyty. Wystarczyło kilka minut zwłoki i wyszłaby z domu całkowicie nieprzygotowana na całodniowe aktywności na dworze.
Rzuciłam się do szafy. Do torby wrzuciłam sportowe buty, bluzę, czapkę z daszkiem, bidon z wodą i jakąś przekąskę. Wymieniłam jej plecak na mniejszy niemal przy drzwiach. Zdążyłam – tym razem.
Ale pytanie pozostaje: Dlaczego taka informacja pojawia się na Librusie dosłownie chwilę przed wyjściem dzieci z domu?
Nie dzień wcześniej. Nie wieczorem. Nie z jakimkolwiek wyprzedzeniem, tylko rano – kiedy większość rodzin i tak ledwo zdąża na autobus, tramwaj, poranny chaos.
Rozumiem, iż szkoła ma swoje potrzeby, iż czasem plany się zmieniają. Ale czy naprawdę nie da się uprzedzić rodziców choćby kilka godzin wcześniej? Nie wszyscy mają elastyczną pracę. Nie każdy ma telefon w ręce non stop. I nie każdy zdąży – tak jak ja.
Część dzieci przyszła do szkoły w codziennych ubraniach, z ciężkimi plecakami, bez picia, bez czapki. Bo nikt nie poinformował ich rodziców na czas.
Jeśli szkoła oczekuje od nas zaangażowania, współpracy, obecności na zebraniach i zrozumienia, to z całym szacunkiem, ale wypadałoby okazywać nam to samo. Rodzice też mają swój plan dnia, obowiązki, pracę. I nerwy. Nie jestem roszczeniowa. Po prostu jestem zmęczona. I wdzięczna tej jednej mamie, która zdążyła zadzwonić".