Ten 1 prosty rytuał ratuje mnie każdego lata. Dzięki niemu nie zaczynam wakacji od frustracji

mamadu.pl 17 godzin temu
Każdego roku, zanim dzieci oficjalnie wkroczą w tryb "wakacyjna nuda, mamo zajmij się mną", robię jedną rzecz tylko dla siebie. To prosty rytuał – bez wielkich kosztów, bez logistyki, ale z ogromnym wpływem na moje samopoczucie. I właśnie dzięki niemu nie zaczynam wakacji od frustracji i zmęczenia, tylko od chwili ciszy, na którą czekam cały rok.


Zanim przyjdą dziecięce prośby, znikam na chwilę


Nie czekam, aż dzieci wyjadą na obóz. Nie kombinuję z noclegiem u dziadków. Po prostu robię to, zanim tryb "wakacje" ruszy na dobre – najlepiej dzień po zakończeniu roku szkolnego. Biorę wolne od wszystkiego na kilka godzin. I idę… do kawiarni. Sama.

Wybieram miejsce z dużym oknem, gdzie nie gra głośna muzyka. Zamawiam kawę i ciastko, które jem powoli – bez dzielenia się, bez popędzania, bez wycierania nosków i tłumaczenia, czemu nie ma Wi-Fi.

To moment, w którym nie jestem niczyją mamą, kucharką, asystentką ani animatorką. Jestem tylko kobietą, która pije kawę i oddycha. I serio – to działa jak reset systemu.

Dobrze mieć swój początek wakacji, nie tylko ich logistykę


Przez lata witałam lato sprintem: końcówka roku szkolnego, pakowanie prezentów dla nauczycieli, ostatnie zebrania, planowanie wyjazdów, szukanie sandałów we właściwym rozmiarze. I nagle: wakacje! Dla dzieci.

A ja? Już wtedy byłam wykończona. Dlatego teraz zaczynam je inaczej. Od siebie. Bo moje wakacje też mają prawo mieć początek.

Nie chodzi o luksus. Chodzi o miejsce w kalendarzu – dla siebie


Ten rytuał nie wymaga wielkich pieniędzy. Można iść na spacer z audiobookiem, można poleżeć na kocu w parku, można wejść do księgarni i przeglądać książki bez pośpiechu.

Chodzi o intencję: iż ten dzień jest mój. Choćby na godzinę.

I iż zaczynam wakacje nie od słów: "Co dziś robimy?", tylko: "Co ja dziś czuję i na co mam ochotę?".

Matka nie musi czekać na "swoje 5 minut" do końca sierpnia


Wiele z nas żyje w trybie "najpierw wszyscy inni". A potem, pod koniec wakacji, czujemy, iż całe lato przeleciało przez palce, a my choćby nie usiadłyśmy spokojnie z książką.

Ten rytuał – choćby drobny – to sygnał dla samej siebie: Też się liczę. Moje potrzeby są ważne. I nie trzeba jechać do luksusowego spa, żeby to poczuć.

Polecam go każdej matce


Nie twierdzę, iż to magiczne rozwiązanie wszystkich wakacyjnych trudów. Ale to mały akt szacunku wobec samej siebie. Polecam go każdej matce – zwłaszcza tej, która ma wrażenie, iż zaraz zwariuje od pytania: "Co dziś robimy?".

Bo zanim zrobisz cokolwiek dla innych – zrób coś dla siebie.

Idź do oryginalnego materiału