Ten dzień, gdy odwiózłem teściową do domu mojego niewiernego męża i jego kochanki, zostawiając ich bez słowa po moich oskarżeniach

newskey24.com 1 miesiąc temu

Dzień, w którym oddałam teściową do domu mojego niewiernego męża i jego kochanki, słowami, które pozbawiły ich tchu

Marcin i byliśmy małżeństwem przez siedem lat. Od dnia ślubu zgodziłam się mieszkać z jego matką, panią Krystyną, która po udarze była częściowo sparaliżowana i wymagała stałej opieki przy każdym posiłku, przy każdej drzemce. Na początku myślałam, iż to nic trudnego: była moją teściową, ja jej synową, a opieka nad nią po prostu moim obowiązkiem.

Ale nigdy nie przypuszczałam, iż ten ciężar będzie trwał tak długo a najgorsze, iż dźwigałam go sama. Jedyny człowiek, który powinien był mi pomóc, mój mąż Marcin, nigdy nie angażował się naprawdę.

Marcin pracował w dzień, a wieczorami przyklejał się do telefonu. Często mówił: Ty lepiej zajmujesz się mamą niż ja. jeżeli ja spróbuję, tylko ją zestresuję. Nigdy nie miałam mu tego za złe.

Myślałam, iż takie jest życie: żona dba o dom, mąż zarabia na utrzymanie. Aż odkryłam, iż Marcin nie spędzał czasu w pracy miał kogoś jeszcze.

Pewnego dnia natknęłam się na wiadomość: Dzisiaj znów przyjdę. Bycie z tobą jest tysiąc razy lepsze niż w domu. Nie krzyczałam, nie płakałam, nie robiłam sceny.

Cicho zapytałam tylko: A twoja matka? Ta, którą zaniedbywałeś przez te wszystkie lata? Marcin milczał. Następnego dnia wyprowadził się. Wiedziałam dokładnie, gdzie poszedł.

Spojrzałam na panią Krystynę, kobietę, która kiedyś krytykowała każdy mój kęs, każdą drzemkę, która mówiła, iż nie jestem godna być jej synową. W gardle ścisnęło mi się tak mocno, iż chciałam rzucić wszystko. Ale wtedy przypomniałam sobie: człowiek musi zachować godność.

Tydzień później zadzwoniłam do Marcina. Masz czas? Przywiozę twoją matkę, żebyś się nią zajął.

Spakowałam leki, dokumentację medyczną i stary zeszyt z notatkami do płóciennej torby. Wieczorem pomogłam jej usiąść na wózku i powiedziałam łagodnie: Mamo, zawiozę cię do Marcina na kilka dni. Ciągle to samo miejsce może być nudne. Skinęła głową, a jej oczy błyszczały jak u dziecka.

W małym mieszkaniu nacisnęłam dzwonek. Marcin otworzył drzwi, a za nim stała tamta kobieta, w jedwabnym szlafroku, z ustami pomalowanymi jaskrawą czerwoną szminką. Wpchnęłam wózek pani Krystyny do salonu, rozłożyłam koce i poduszki, postawiłam torbę z lekami na stole.

Mieszkanie pachniało intensywnymi perfumami, ale było chłodne i ciche. Marcin wybełkotał: Co co ty robisz?

Uśmiechnęłam się słodko. Pamiętasz? Mama jest twoja. Ja jestem tylko synową. Siedem lat się nią opiekowałam wystarczy. Kobieta za nim zbladła, trzymając łyżeczkę z jogurtem, którego nie zdążyła zjeść.

Odeszłam spokojnie, jakbym kończyła długo zaplanowane zadanie. Tu masz jej dokumentację, recepty, pieluchy, podkłady i maść na odleżyny. Wszystkie dawki wypisałam w zeszycie.

Zostawiłam zeszyt na stole i odwróciłam się, by wyjść. Głos Marcina stał się ostry. Porzucasz moją matkę? To okrutne!

Zatrzymałam się, nie odwracając głowy, i odpowiedziałam cicho, ale stanowczo: Ty zaniedbywałeś ją przez siedem lat jeżeli to nie jest okrucieństwo, to co jest? Opiekowałam się nią jak własną rodziną nie dla ciebie, ale bo to matka. Teraz odchodzę, nie z zemsty, ale bo spełniłam swoją rolę jako człowiek.

Sp

Idź do oryginalnego materiału