Mama jest oczywiście całkowicie po stronie siostry, co mnie absolutnie nie dziwi. Zawsze była jej ulubienicą i gdyby to zależało od niej, nie dostałabym ani centymetra z mieszkania, o którym teraz mowa.
Ojciec zostawił nam z siostrą mieszkanie po połowie. Z mamą byli po rozwodzie, nie wiem, jak było z alimentami, ale ojciec rzadko się z nami kontaktował.
Po jego śmierci trzy pokojowe mieszkanie przypadło nam obu. Wtedy siostra mieszkała z mamą i kończyła studia, a ja dopiero co wyszłam za mąż i zamieszkaliśmy w jednopokojowym mieszkaniu mojego męża.
Mieszkanie było w dobrym stanie, ale jeżeli mielibyśmy tam zamieszkać, to trzeba by zrobić generalny remont, którego tam nie było od czasów budowy.
Inwestowanie dużych pieniędzy w mieszkanie, które należy do mnie tylko w połowie, to głupota. Więc porozmawiałam z mężem i postanowiliśmy odkupić jej część.
Rozmawiałam z mamą i siostrą, złożyłam ofertę i uzyskałam zgodę. Wzięliśmy kredyt i odkupiliśmy jej połowę po cenie rynkowej.
Dopóki spłacaliśmy kredyt, o remoncie nie było mowy, bo nie dalibyśmy rady udźwignąć obu rzeczy naraz. Postanowiliśmy więc wynająć mieszkanie, aby było nam łatwiej, a potem przeprowadzić remont od podstaw, gdy lokatorzy się wyprowadzą.
Przez pięć lat wszystko było w porządku, a potem zaczęły się problemy. Siostra wyszła za mąż, a jej mąż nie dogadywał się z naszą mamą, co mnie nie dziwiło.
Mój mąż też nie dogadywał się z teściową – po prostu się z nią nie kontaktował. Ale nasza sytuacja była inna, bo mieszkaliśmy osobno. Natomiast siostra z mężem przeprowadzili się do mamy, ponieważ postanowili kupić mieszkanie w fazie budowy. Budynek jeszcze powstawał, a jej mąż nie mógł mieszkać z moją mamą – wiecznie były jakieś kłótnie, a w dodatku siostra zaszła w ciążę w bardzo nieodpowiednim momencie.
To wtedy siostra przyszła do mnie, prosząc, by mogła zamieszkać w tamtym trzypokojowym mieszkaniu, z którego część wcześniej odkupiłam. Mówiła, iż to tylko na rok, do czasu ukończenia ich budowy, a potem się wyprowadzą.
No cóż, niech będzie – przecież nie są obcy. Wyprowadziliśmy lokatorów, a siostra z mężem wprowadziła się, dziękując nam serdecznie. Oczywiście nie pobieraliśmy od nich opłat, tylko za media.
Minął rok, siostra miała już dziecko, ich budowa została ukończona, ale oni się nie spieszyli z przeprowadzką. Okazało się, iż nowy budynek musi „osiąść” przez rok, żeby potem nie odkształcały się ściany podczas remontu. No dobrze, niech mieszkają – akurat spłaciliśmy kredyt za mieszkanie i postanowiliśmy zacząć odkładać na remont, by się nim zająć, gdy tylko wyprowadzą się krewni.
Mój mąż ma wygodne mieszkanie, ale jednopokojowe i daleko od pracy. Poza tym planowaliśmy dziecko, ale chcieliśmy najpierw zrobić remont, przeprowadzić się i wynająć jednopokojowe mieszkanie męża, żeby było łatwiej finansowo na urlopie macierzyńskim.
Jednak przeprowadzka ciągle się odwlekała, bo najpierw mieszkanie musiało „osiąść”, potem trzeba było zebrać pieniądze na remont, potem remont uniemożliwiał mieszkanie, potem nie było pieniędzy na zakup mebli, a oni mieli już dwójkę dzieci.
Z dwójką dzieci ciężko jest oszczędzać na meble, zwłaszcza gdy mama jest na urlopie macierzyńskim, a potem rzuciła pracę, żeby nie wracać na cztery miesiące do drugiego urlopu.
Moja cierpliwość się kończyła, bo zamiast obiecanego roku siostra mieszkała na moim garnuszku już prawie sześć lat. Jej starsze dziecko miało zaraz pójść do szkoły, a oni się nie wyprowadzili.
A niedawno dowiedziałam się, iż i nie zamierzają. Bo mają tylko jednopokojowe mieszkanie, a już dwójkę dzieci i siostra spodziewa się trzeciego. Skarżyła się, iż brakuje im pieniędzy, na co odpowiedziałam, żeby przestała rodzić dzieci i poszła do pracy.
– To nie twoja sprawa, ile dzieci będziemy mieć – odcięła się natychmiast.
Całkowicie się zgadzam. Jej dzieci to nie moja sprawa. To problem siostry i jej męża, więc niech teraz radzą sobie, jak chcą. Ale wcześniej będą musieli się wyprowadzić z mojego mieszkania.
Dałam im czas do lutego, a jeżeli się nie wyniosą, przyjdę z policją, by ich eksmitować. Dosyć tego wykorzystywania.
Mama i siostra zasypują mnie teraz wiadomościami, w których opowiadają, jaka to jestem okropna, iż nie mam serca i sumienia, iż jestem gotowa wyrzucić rodzoną siostrę na ulicę w trudnej sytuacji.
A kto mówi o ulicy? Siostra i jej mąż mają mieszkanie, choćby jeżeli jednopokojowe, ale sami je wybrali. Dzieci też zaplanowali świadomie. W najgorszym wypadku mogą zamieszkać u mamy.
Trzeba było im wskazać drzwi pięć lat temu, a jeszcze lepiej wcale się nie angażować, niechby sami sobie radzili. W ostatecznym rozrachunku i tak jestem dla nich tą złą.