Teściowa i szwagierka siedzą na karku mojego męża, a sami choćby z moim dzieckiem nie chcą posiedzieć

przytulnosc.pl 2 miesięcy temu

Zadziwiające, jak trudno znieść pasożytnictwo, zwłaszcza gdy dotyczy własnej rodziny. Moja historia zaczęła się w przestronnym pięciopokojowym mieszkaniu, gdzie mieszkaliśmy z mężem, jego matką i siostrą – moją szwagierką. Z zewnątrz wszystko wyglądało idealnie: miejsca było pod dostatkiem, pokoje miały oddzielne wejścia, a chociaż remont czekał na swoją kolej, mieliśmy czas.

Moja szwagierka, zbliżająca się do trzydziestki, wolała leniuchować, nie posiadając ani wykształcenia, ani chęci do pracy na kasie lub poszukiwania innych źródeł dochodu. Matka mojego męża, będąca na emeryturze, również nie szukała sposobów na dodatkowy zarobek, ponieważ całe życie opierała się na wsparciu materialnym swojego męża – działacza partyjnego. Praktycznie każdy dzień spędzały w domu, zajmując się mało interesującymi sprawami, a wychodziły tylko czasami na zakupy.

Finansowe utrzymanie matki i siostry męża spoczywało na jego barkach, na szczęście jego pensja była znaczna. Ja również dokładałam się do budżetu, ale mój wkład nie był porównywalny z jego. Nic dziwnego, iż wolałam milczeć na ten temat, biorąc pod uwagę, iż mieszkaliśmy w przestronnym mieszkaniu, a odpowiedzialność za utrzymanie rodziny została nałożona na długo przed moim pojawieniem się.

Nasze mieszkanie stopniowo odnawialiśmy: najpierw uporządkowaliśmy naszą sypialnię, potem zabraliśmy się za kuchnię. Planowałam, iż z czasem wszystkie pokoje zostaną odnowione, zwłaszcza kiedy pojawią się dzieci. Wtedy moja szwagierka i teściowa mogłyby pomóc przy dzieciach, co wydawało się rozsądne.

Jednak moje nadzieje rozwiały się, gdy urodziła się nasza córka. Na początku nie potrzebowałam szczególnej pomocy, ponieważ malutka była cicha i niekłopotliwa. Ale kiedy, po półtora roku, postanowiłam wrócić do pracy, pojawiły się problemy. Przedszkole nas nie przyjęło, bo przegapiliśmy kolejkę, i obiecywali przyjąć nas dopiero za dwa lata. Zwróciłam się o pomoc do szwagierki, bo teściowa, mająca prawie siedemdziesiąt lat, nie była w stanie pomóc. I tak opiekowała się dwójką swoich dorosłych dzieci.

– Masha, możesz pomóc mi z Dasią, kiedy będę w pracy? – zapytałam szwagierkę.

Masha westchnęła, widać było, iż nie jest zachwycona pomysłem, ale zgodziła się. Przygotowałam wszystko, co niezbędne dla dziecka, i opowiedziałam jej o wszystkim.

W pracy martwiłam się, myśląc o tym, jak sobie radzi moje dziecko z szwagierką. Kilka razy zadzwoniłam, żeby upewnić się, iż wszystko jest w porządku. Masha odpowiadała mi bez entuzjazmu, iż wszystko jest dobrze. Wieczorem, wracając do domu, zapytałam, jak minął dzień z Dasią.

– Normalnie – odpowiedziała Masha niezadowolona. – Karmiłam ją, przebierałam. Czego jeszcze ode mnie oczekujesz?

Postanowiłam nie zagłębiać się w rozmowę i poszłam do swojego pokoju. Późnym wieczorem, zapalając światło, zobaczyłam moją córkę stojącą w łóżeczku i bawiącą się rączkami. Objęłam ją, pocałowałam i upewniłam się, iż wszystko jest w porządku.

Jednak zauważone przeze mnie dysproporcje i nieporozumienia były tylko niewielką częścią głębszych problemów, kryjących się w naszym rodzinnym zakątku. Każdy nowy dzień przynosił tylko nowe rozczarowania i niepowodzenia, podkreślając naszą zależność od sytuacji, którą sami stworzyliśmy.

Moja teściowa i szwagierka, zamiast wziąć na siebie część odpowiedzialności za swoje życie, wolały tonąć w bezczynności, licząc na hojność męża. Przyzwyczaiły się do beztroskiego życia, gdzie wszystkie troski spoczywały na cudzych barkach, i nie zamierzały się zmieniać. Stykając się z tym codziennie, widziałam, jak moje starania i poświęcenia stają się niewidoczne w obliczu obojętności i bezczynności otaczających mnie ludzi.

Moja praca stawała się dla mnie nie tylko źródłem dochodu, ale i ucieczką od atmosfery stagnacji i bierności, panującej w naszym domu. Powroty do domu stawały się coraz trudniejszym wyzwaniem, gdy znów znajdowałam się w otoczeniu ludzi, niezdolnych lub niechętnych do radzenia sobie z własnym życiem.

Moje podejście do sytuacji powoli, ale pewnie stawało się coraz bardziej chłodne i obojętne. Rozumiałam, iż żadne rozmowy ani próby zmiany czegokolwiek nie mają sensu, ponieważ korzenie problemu były głębsze, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Była to kwestia nie tylko wsparcia materialnego, ale i braku chęci wzięcia odpowiedzialności za swoje własne życie.

Każdy nowy dzień tylko potwierdzał moje wątpliwości i wzmacniał moje poczucie izolacji w tym domu. Zamiast rodzinnego ciepła i wsparcia odczuwałam jedynie chłód i rozczarowanie. Moje nadzieje na poprawę sytuacji stopniowo zanikały, pozostawiając jedynie gorycz i rozczarowanie tym, co miało być rodzinnym szczęściem.

Nadal żyliśmy pod jednym dachem, ale stawaliśmy się coraz bardziej od siebie oddaleni, jakby ściany naszego domu stały się symbolem rozłamu i niezrozumienia. Każdy z nas był więźniem własnych oczekiwań i nadziei, ale zamiast zbliżać się do siebie, przez cały czas podążaliśmy w różnych kierunkach, coraz bardziej się oddalając i oddalając od siebie nawzajem.

W ten sposób nasze życie rodzinne stało się jedynie niekończącym się kręgiem rozczarowań i niewypełnionych oczekiwań, bez nadziei na zmianę i poprawę. Chociaż przez cały czas egzystowaliśmy razem, nasze relacje stały się jedynie pustą skorupą, kryjącą pod sobą rozczarowanie i zniszczenie, które wydawały się być nieodłączną częścią naszej rodzinnej dynamiki.

Idź do oryginalnego materiału