Teściowa kontra szmatka i patelnia: kiedyś nas nie chciała, a teraz sama zaprasza – ale na swoich warunkach
Pięć lat temu wyszłam za mąż za Jakuba. Była to przemyślana, dojrzała decyzja, podjęta z miłości i z przekonaniem, iż poradzimy sobie z każdą trudnością. Ale jeszcze przed ślubem, gdy poszliśmy oznajmić nasze plany jego matce, jej reakcja była jak kubł zimnej wody:
– Nie liczcie na moją pomoc. I ze mną mieszkać nie będziecie! Jestem gospodynią w swoim domu i nie zamierzam ustępować miejsca nikomu!
Wymieniliśmy z Kubą porozumiewawcze spojrzenia. Szczególnie ja byłam zaskoczona. W końcu jeszcze podczas jego studiów, za namową tej samej matki, wyprowadził się z jej mieszkania na wynajmowane. Mówiła, iż tak będzie wszystkim łatwiej. I na tym wynajmowanym mieszkaniu zostaliśmy po ślubie, oszczędzając na własne.
Tymczasem teściowa miała duże trzypokojowe mieszkanie w centrum Krakowa. Dostała je od rodziców – ojciec zmarł wcześnie, a matka mieszkała z nią do późnej starości. Teściowa rozwiodła się z mężem, gdy Kuba miał jakieś sześć lat. W małżeństwie byli zaledwie pięć lat. I, jak sama mi kiedyś wyznała:
– Nie jestem stworzona do sprzątania. Nie znoszę prania, gotowania, odkurzania. Nie jestem służącą – jestem kobietą! Powinnam żyć dla siebie!
Po rozwodzie wróciła do domu rodziców, gdzie całe gospodarstwo prowadziła jej matka. Babcia Kuby gotowała, sprzątała, prała, opiekowała się i wnukiem, i córką, bo ta podobno „ciężko pracowała” i „budowała karierę”. A gdy babcia się zestarzała i zaczęła chorować, domowe obowiązki i tak nie przeszły na teściową. Nigdy się nie uginała – w żadnej sprawie.
Później zmarł ojciec Kuby. Utrzymywał z nim kontakt. Mieszkanie ojca zgodnie z testamentem zostało podzielone między mojego męża a macochę. Kobieta okazała się rozsądna – zgodziła się sprzedać swoją część, więc razem z Kubą ją wykupiliśmy. Wyprowadziliśmy się, urządziliśmy, urodził się syn. I wtedy zaczęły się schody…
Gdy Tomek miał zaledwie pół roku, Kuba poślizgnął się na ulicy i złamał nogę. Złamanie okazało się skomplikowane. Zwolnili go z pracy, pieniędzy było coraz mniej. Nie mogłam wrócić do pracy – małe dziecko, mąż niemal unieruchomiony, raty za mieszkanie, dług wobec macochy. Oszczędzaliśmy, gdzie się dało. Wtedy Kuba, niechętnie, zadzwonił do swojej matki:
– Mamo, może na jakiś czas się do ciebie wprowadzimy? Na pół roku. Swoje wynajmiemy, trochę się pozbieramy…
Odpowiedź była natychmiastowa i chłodna:
– Nie ma mowy! U mnie mieszka Ania! Ona mi pomaga w domu, wszystko robi, a wy będziecie tylko przeszkadzać!
Ania – to jej kuzynka, starsza, samodzielna, bezdzietna. Wcześniej mieszkała na wsi, ale jej dom spłonął. Teściowa „wielkodusznie” ją przygarnęła… żeby sprzątała, gotowała i prała. Ania stała się de facto służącą. A teściowa nie krępowała się mówić:
– Mieszkasz u mnie, jesz na mój koszt – idź sobie pracę znajdź! Nie możesz tak sobie siedzieć!
Szkoda mi było Ani. Wyglądała na przygniecioną, zmęczoną, ale milczała. A później… zniknęła. Po pół roku Kuba powiedział:
– Wyobraź sobie, Ania uciekła! Znalazła faceta z mieszkaniem – i wyjechała, choćby się nie pożegnała.
Cieszyliśmy się dla niej. Dobra, ciepła kobieta, zasługująca na szacunek, nie na krzyki i obowiązki. Ale teraz teściowa została sama. Kto teraz za nią będzie zmywał i odkurzał?
I nagle – telefon. Ona sama!
– No dobrze, wprowadźcie się do mnie. Swoje wynajmijcie. Tylko mam warunek: Ola (czyli ja) będzie wszystko robić! Sprzątać, gotować, prać, prasować. No co? Będziecie u mnie mieszkać za darmo!
Gdy Kuba przekazał mi jej słowa, wybuchłam śmiechem.
– A powiedziałeś jej, iż nigdy? – zapytałam.
– Oczywiście – przytaknął. – Uraziła się. Powiedziała, iż znajmie gosposię.
Niech szuka. Oboje pracujemy, wróciłam z urlopu macierzyńskiego, syn jest już w przedszkolu. Mamy swój dom, spokój. Nie zamierzam być służącą dla kobiety, która całe życie uciekała od odpowiedzialności, ale chętnie siedziała na karku własnej matki.
Minęło kilka dni, i znów zadzwoniła, naiwnie pytając: „Na pewno się nie rozmyśliliście?”
Nie, nie rozmyśliliśmy. A ja pomyślałam: niedługo pójdzie na emeryturę. Na gosposię już nie starczy. Ciekawe, kogo wtedy będzie błagać? A może w końcu weźmie w ręce ścierkę, garnek, miotłę – i nauczy się żyć samodzielnie, jak dorosły człowiek?
Zobaczymy…