Ta wojna ciągnie się już sześć lat, od samego początku ich małżeństwa. Agnieszka i Marek mają syna, czteroletniego Jakuba, ale choćby teściowie go nie uznają. Nie biorą go na ręce, nie dzwonią, żeby zapytać, jak się ma wnuk. Agnieszka nie rozumiała, na co zasłużyła. Nigdy nie dała powodu – nie była niemiła, nie kłóciła się, starała się być uprzejma. Ale powód był głębszy – Marek ożenił się z nią, a nie z tą dziewczyną, którą teściowa marzyła widzieć jako synową.
Tamta dziewczyna miała na imię Katarzyna. Jadwiga Zawadzka nie przestawała powtarzać, jaka to mądra, piękna, z dobrego domu. „Oto prawdziwa żona dla mojego syna!” – mówiła, nie krępując się obecności Agnieszki. Krewni męża potakiwali: „Agnieszko, przy Kasi to ty choćby nie stałaś”. Agnieszka, która wychowała się w zwykłej rodzinie w małym miasteczku pod Łodzią, czuła się upokorzona. Jej skromne pochodzenie stało się dla teściowej pretekstem do ciągłych drwin.
Marek zdawał się tego nie widzieć. „Nie przejmuj się – mówił – po prostu się czepiają”. Ale dla Agnieszki jego słowa brzmiały jak zdrada. Jak można nie zauważać, kiedy twoją żonę jawnie obrażają? Ostatnio coraz częściej jeździł do rodziców sam, wracając późno w nocy. „Sprawy rodzinne” – machnął ręką, unikając jej wzroku. Agnieszka czuła, jak między nimi rośnie mur, a jej cierpliwość topniała z każdym dniem.
Rodzina Marka nie odwiedzała ich, choć Agnieszka nie raz zapraszała ich, próbując nawiązać kontakt. Nie gratulowali jej urodzin – ani telefonicznie, ani choćby SMS-em. Na rodzinne uroczystości zapraszali tylko Marka, podkreślając: „To nie dla obcych”. Agnieszka, której nigdy nie zaakceptowali, czuła się jak intruz. Serce pękało jej, gdy słyszała, jak Jakub pytał: „Dlaczego babcia nie chce się ze mną bawić?”. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, tylko przytulała go mocno, ukrywając łzy.
Sytuacja stawała się nie do zniesienia. Agnieszka coraz częściej myślała o rozwodzie. Marek jej nie bronił, nie próbował postawić rodziców do pionu. Posłusznie słuchał matki, jakby jej słowo było prawem. Agnieszka czuła się samotna we własnym małżeństwie, a ten ból zżerał ją od środka. „Jeśli nie stanie po mojej stronie, nie dam rady tak żyć” – myślała, patrząc na śpiącego syna.
Wigilia stała się ostatnią kroplą. Postanowiła – jeżeli Marek znów wyjedzie do rodziców, zostawiając ją z Jakubem, spakuje się i odejdzie na zawsze. „Nie pozwolę już deptać mojej godności” – powtarzała sobie, choć w głębi serca wciąż miała nadzieję, iż mąż wybierze ją i syna.
W przeddzień świąt Marek, jak zwykle, był wymijający. „Jeszcze nie wiem, jak spędzimy” – burknął, unikając jej wzroku. Agnieszka milczała, ale jej determinacja rosła. Już widziała, jak pakuje walizki, jak wyjeżdża z Jakubem do siostry w Krakowie, gdzie zawsze przyjmowano ją z otwartymi ramionami. Tam nikt nie patrzył na nią z góry, nie nazywał obcą.
Wieczorem, w wigilijny poranek, Marek wrócił późno. „Mama się źle czuje, musimy jutro do nich pojechać” – powiedział, nie patrząc na żonę. Agnieszka poczuła, jak coś się w niej urywa. „A my? – spytała cicho. – My z Jakubem znowu się nie liczymy?”. Marek milczał, a to milczenie stało się dla niej wyrokiem.
Nocą, gdy mąż spał, Agnieszka siedziała w kuchni, wpatrując się w migające za oknem światełka. Myśli plątały jej się w głowie, ale jedno było jasne – nie może dłużej żyć w tym piekle. Rano, gdy Marek szykował się do rodziców, ona w milczeniu pakowała rzeczy. „Gdzie jedziesz?” – zdziwił się, zauważywszą walizkę. „Wychodzę – odpowiedziała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. – Mam dość bycia obcą w twojej rodzinie. jeżeli nie potrafisz nas ochronić, ja to zrobię”.
Marek zbladł. „Agnieszko, zaczekaj, porozmawiajmy” – zaczął, ale ona już złapała Jakuba za rączkę i szła do drzwi. „Już dokonałeś wyboru” – rzuciła na odchodne. Drzwi zatrzasnęły się, zostawiając za sobą ciszę.
Agnieszka z Jakubem pojechali do siostry. Pierwsze miesiące były ciężkie – ból po zdradzie męża i chłód jego rodziny nie ustępował. Ale siostra i jej mąż otoczyli ich troską, i powoli Agnieszka zaczęła oddychać lżej. Znalazła nową pracę, wynajęła mieszkanie, zapisała Jakuba do przedszkola. Życie powoli się układało.
Pół roku później Marek przyjechał. „Myliłem się – powiedział, spuszczając wzrok. – Mama naciskała, a ja nie miałem siły się sprzeciwić. Chcę odbudować naszą rodzinę”. Agnieszka patrzyła na niego, ale w jej sercu nie zostało już dawne ciepło. „Zawiodłeś nas – odpowiedziała cicho. – Nie mogę ci już ufać”. Marek odszedł, a ona, przytulając syna, zrozumiała – podjęła dobrą decyzję. Nowe życie było trudne, ale nie było w nim miejsca na upokorzenia. Po raz pierwszy od lat poczuła się wolna.