Teściowa prawie zabiła mojego syna swoimi „troskliwymi” metodami. A mąż tylko wzruszył ramionami…
Nie wiem, jak wytłumaczyć to Wandzie Józefowej, mojej teściowej, ale wygląda na to, iż zupełnie nie rozumie, iż jej ślepa „miłość” i domowa medycyna mogą kosztować nasze dziecko życie. Tak, teoretycznie mamy ten sam cel — wychować zdrowego, szczęśliwego wnuka. Ale jej metody coraz częściej zamieniają moje życie w koszmar, a mojego syna — w królika doświadczalnego.
Wszystko zaczęło się, gdy Bartek poszedł do przedszkola. Właśnie skończył trzy lata i, jak to bywa, zaczął chorować niemal co tydzień. Dwa dni w grupie — i znowu gorączka, katar, kaszel, ospa… Po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy w firmie ubezpieczeniowej, gdzie nikt nie robił żadnych ustępstw. L4 to twój problem. Musiałam prosić o pomoc teściową. Mieszka niedaleko, jest na emeryturze, zgodziła się z radością.
Szybko okazało się jednak, iż Wanda Józefowa nie ma pojęcia o medycynie, choć jest przekonana, iż wie wszystko. Zaczęła „leczyć” Bartka po swojemu: syropiki, kropelki, tabletki — wszystko według rad sąsiadki lub z telewizji. Zostawiałam instrukcje: co, kiedy i w jakiej dawce. Ale teściowa po prostu ignorowała moje notatki. A ja milczałam. Bo nie mogłam zostawić syna samego, a prosić o pomoc nie miałam kogo.
Milczałam, aż pewnego dnia Bartka nie zaczęło dławić. Wróciłam z pracy wcześniej — intuicja, los, nie wiem. Jego twarz już puchła, oczy nabiegły krwią, usta siniały. Od razu zrozumiałam — alergia. Znalazłam w lodówce ampułkę z deksametazonem, którą trzymałam na wypadek nagłym, zrobiłam zastrzyk. Po pół godzinie syn zaczął oddychać.
Omal nie oszalałam. A potem zajrzałam do apteczki teściowej — i wszystko stało się jasne. Dała dziecku jednocześnie syrop na kaszel, krople „na odporność” i kolejne kolorowe drażetki, które „poleciła jej sąsiadka z szóstego piętra”. To te „krople odpornościowe” wywołały straszną reakcję.
Nie mogłam już milczeć.
— Wando Józefowo, proszę, nie podawaj Bartkowi niczego, czego wcześniej nie zatwierdziłam. Wszystkie potrzebne leki zostawiam, podpisuję, wyjaśniam. Mógł umrzeć!
— Marysiu, no co ty… Chciałam tylko, żeby szybciej wyzdrowiał. To przecież tylko kaszel i katar. Syropek dałam, kropelki…
— Te kropelki mogły go zabić! Dlaczego nie wezwałaś karetki?!
— No, karetka… A nuż na próżno? I tak przyszłaś w porę, wszystko się dobrze skończyło. Czy od miłości ktoś umarł?..
Wtedy do mieszkania wszedł mąż.
— O co tu chodzi?
Teściowa z udawanym urażeniem:
— Twoja żona twierdzi, iż źle pilnuję Bartka. Pewnie teraz sama z nim będzie siedzieć.
— Maryś, po co tak? — wtrącił się Marek. — Mama nam pomaga: gotuje, zajmuje się dzieckiem. Czego ją rugasz?
— A wiesz, iż przez jej „pomoc” Bartek prawie nie umarł? Że go tak nakarmiła, iż dostał straszną alergię? Gdybym przyszła później, nie udałoby się go uratować.
— No co ty, przecież wszystko skończyło się dobrze! Mama już nie będzie podawać leków, prawda, mamo?
— Oczywiście. Przecież chciałam jak najlepiej…
A potem powiedział stanowczo:
— Dość. Zjedzmy kolację, jestem głodny.
Chciałam krzyczeć. Ale milczałam. A gdy Wanda Józefowa wyszła, próbowałam porozmawiać z Markiem.
— W ogóle zrozumiałeś, co się stało? Widziałeś, w jakim stanie był twój syn?
— Widziałem. Ale mama obiecała, iż więcej tego nie zrobi.
— Obiecała… A skąd pewność, iż jutro nie poda czegoś innego?
— Przecież wiesz, iż kocha Bartka. Co teraz mam zrobić? Wynająć nianię?
— Tak!
— Czyli mojej mamie nie ufasz, a obcej kobiecie — tak?
— Po tym, co zobaczyłam — tak. Bo obca niania przynajmniej nie będzie eksperymentować z lekami. Zaczynam szukać. I gdybyś sam widział, jak się dusił, zrozumiałbyś mnie.
Nocą nie mogłam zasnąć. Wciąż wydawało mi się, iż Bartek znów sinieje, a ja nie zdążam. Utknęłam w windzie, a on tam, sam, i tylko „troskliwa” babcia z garścią tabletek obok.
Rano otworzyłam laptop i zaczęłam szukać niani. Może będzie obca, ale przynajmniej nauczę ją trzymać się instrukcji. I najważniejsze — nie będzie ukrywać mi, czym nakarmiła moje dziecko.
Może teściowa chciała dobrze. Ale zbyt często na OIOM prowadzi droga wybrukowana właśnie takimi dobrymi chęciami.