Teściowa prawie zaszkodziła mojemu synowi swoimi „troskliwymi” metodami, a mąż tylko wzruszył ramionami…

twojacena.pl 19 godzin temu

Dzisiaj ledwo nie straciłam syna przez „troskliwe” metody mojej teściowej. A mój mąż tylko wzruszył ramionami…

Nie wiem, jak to wytłumaczyć Wandzie Stanisławównie, mojej teściowej, ale wygląda na to, iż zupełnie nie rozumie, iż jej ślepa „miłość” i domowa medycyna mogą kosztować życie naszego dziecka. Owszem, wydawałoby się, iż cel mamy wspólny – wychować zdrowego, szczęśliwego wnuka. Tylko jej metody coraz częściej zamieniają moje życie w koszmar, a mojego syna w królika doświadczalnego.

Wszystko zaczęło się, gdy Tomek poszedł do przedszkola. Skończył właśnie trzy latka, i jak to bywa, zaczął chorować niemal co tydzień. Dwa dni w grupie – i znowu gorączka, katar, kaszel, ospa… Wróciłam po macierzyńskim do pracy w biurze ubezpieczeń, a tam żadnych taryf ulgowych. L4 to twój prywatny problem. Musiałam prosić o pomoc teściową. Mieszka niedaleko, jest na emeryturze, zgodziła się z radością.

Szybko okazało się jednak, iż Wanda Stanisławówna w medycynie nie ma pojęcia, choć jest pewna, iż wie wszystko. Zaczęła „leczyć” Tomka po swojemu: syropki, kropelki, pastylki – wszystko według rady sąsiadki albo z telewizyjnego programu. Zostawiałam instrukcje: co, kiedy i w jakiej dawce. Ale teściowa po prostu ignorowała moje notatki. A ja milczałam. Bo nie miałam wyjścia – nie mogłam zostawić syna samego, a poprosić nie było już kogo.

Milczałam, aż pewnego dnia Tomka zaczęło dusić. Wróciłam wcześniej z pracy – intuicja, przeznaczenie, nie wiem. Jego twarz była opuchnięta, oczy nabiegłe, usta sine. Od razu zrozumiałam – alergia. Znalazłam w lodówce ampułkę z deksametazonem, którą trzymałam na czarną godzinę, zrobiłam zastrzyk. Po pół godzinie syn zaczął oddychać.

O mało nie oszalałam. Potem zajrzałam do apteczki teściowej – i wszystko stało się jasne. Dała dziecku jednocześnie syrop na kaszel, kropelki „na odporność” i jakieś kolorowe drażetki, które „poleciła sąsiadka z piątego piętra”. To właśnie te „kropelki odpornościowe” wywołały tę straszną reakcję.

Nie mogłam już milczeć.
— Wando Stanisławówno, proszę, nie podawaj Tomkowi niczego, czego sama nie zatwierdzę. Wszystkie potrzebne leki zostawiamy, podpisujemy, wyjaśniamy. Mógł umrzeć!
— Marysiu, no co ty… Przecież chciałam, żeby szybciej wyzdrowiał. To tylko kaszel i katar. Syropek, kropelki…
— Te kropelki mogły go zabić! Dlaczego nie wezwałaś karetki?!
— No, karetka… A nuż na wyrost? I tak przyszłaś na czas, wszystko dobrze. Czy od miłości ktoś umiera?..

Wtedy do mieszkania wszedł mąż.
— O co wam chodzi?
Teściowa z udawanym urażeniem:
— Twoja żona twierdzi, iż źle pilnuję Tomka. Pewnie teraz sama z nim zostanie.

— Maryś, po co tak? — wtrącił się Krzysztof. — Mama nam pomaga: gotuje, zajmuje się dzieckiem. Czego się czepiasz?
— A wiesz, iż przez jej „pomoc” Tomek o mało nie umarł? Że go tak nakarmiła lekami, iż dostał strasznej alergii? Gdybym przyszła później, nie udałoby się go uratować.

— No co ty, przecież skończyło się dobrze! Mama już nie poda leków, prawda, mamo?
— Oczywiście. Przecież chciałam jak najlepiej…

A potem rzucił sucho:
— Dobrze, koniec tematu. Zjedzmy kolację, jestem głodny.

Chciało mi się krzyczeć. Ale milczałam. Gdy Wanda Stanisławówna wyszła, spróbowałam porozmawiać z Krzysztofem.

— Czy ty w ogóle rozumiesz, co się stało? Widziałeś, w jakim stanie był twój syn?
— Widziałem. Ale mama obiecała, iż więcej nie będzie.
— Obiecała… A skąd pewność, iż jutro nie poda czegoś innego?
— No wiesz, ona kocha Tomka. Co mam teraz zrobić? Wynająć nianię?
— Tak!
— Czyli mojej mamie nie ufasz, a obcej kobiecie tak?

— Po tym, co widziałam – tak. Bo obca niania przynajmniej nie będzie eksperymentować z lekami. Zaczynam szukać. I gdybyś sam widział, jak się dusił, zrozumiałbyś mnie.

W nocy nie mogłam zasnąć. Wciąż wydawało mi się, iż Tomek znów sinieje, a ja nie zdążam. Utknęłam w windzie, a on tam, sam, a obok tylko „troskliwa” babcia z garścią tabletek.

Rano otworzyłam laptop i zaczęłam szukać niani. Może będzie obca, ale przynajmniej nauczę ją słuchać moich wskazówek. I najważniejsze – nie będzie przede mną ukrywać, czym nakarmiła moje dziecko.

Może teściowa chciała dobrze. Ale zbyt często droga na izbę przyjęć jest wybrukowana właśnie takimi dobrymi chęciami…

Idź do oryginalnego materiału