Dziś znów przypomniałam sobie ten cały absurd z teściową. Pięć lat temu wyszłam za mąż za Krzysztofa. Była to świadoma decyzja, podjęta z miłości i pewnością, iż razem damy radę wszelkim przeciwnościom. Ale jeszcze przed ślubem, gdy poszliśmy powiedzieć o naszych planach jego matce, jej reakcja była jak wiadro zimnej wody prosto na głowę:
„Nie liczcie na moją pomoc. I ze mną mieszkać nie będziecie! Jestem panią w swoim domu i nie zamierzam ustępować miejsca nikomu!”
Wymieniliśmy z Krzysztofem spojrzenia. Byłam szczególnie zaskoczona. W końcu jeszcze podczas jego studiów, na wyraźne życzenie tej samej matki, wyprowadził się od niej na wynajmowane mieszkanie. Miało być „łatwiej dla wszystkich”. I właśnie na tym wynajmowanym mieszkaniu zostaliśmy po ślubie, oszczędzając na własne.
Teściowa tymczasem mieszkała w dużym trzypokojowym mieszkaniu w centrum Poznania. Dostała je w spadku po rodzicach – ojciec zmarł młodo, a matka dożyła u niej sędziwego wieku. Rozwiodła się z mężem, gdy Krzysztof miał jakieś sześć lat. W małżeństwie byli zaledwie pięć lat. I, jak sama mi kiedyś wyznała:
„Nie jestem stworzona do sprzątania. Nienawidzę prać, gotować, zmywać. Nie jestem służącą – jestem kobietą! Mam żyć dla siebie!”
Po rozwodzie wróciła do rodzinnego domu, gdzie całe gospodarstwo prowadziła jej matka. Babcia Krzysztofa gotowała, sprzątała, prała, opiekowała się wnukiem i córką, bo ta jakoby „ciężko pracowała” i „robiła karierę”. choćby gdy babcia zaczęła słabnąć, domowe obowiązki nie przeszły na teściową. Nie ustąpiła – w niczym.
Później zmarł ojciec Krzysztofa. Utrzymywał z nim kontakt. Mieszkanie ojca zostało podzielone między mojego męża a macochę. Kobieta okazała się rozsądna – zgodziła się sprzedać swoją część, więc odkupiliśmy ją. Wyprowadziliśmy się, urządziliśmy, urodził się nasz syn. I wtedy zaczęły się schody…
Gdy Tomek miał pół roku, Krzysztof upadł na ulicy i złamał nogę. Złamanie było poważne. Stracił pracę, finanse topniały w oczach. Nie mogłam wrócić do pracy – małe dziecko, mąż ledwo się rusza, raty za mieszkanie, dług wobec macochy. Oszczędzaliśmy na wszystkim. Wtedy Krzysztof, niechętnie, zadzwonił do matki:
„Mamo, może na jakiś czas się do ciebie wprowadzimy? Pół roku. Nasze mieszkanie wynajmiemy, trochę się pozbieramy…”
Odpowiedź była natychmiastowa i lodowata:
„Nie ma mowy! U mnie mieszka Jadzia! Ona mi pomaga, wszystko robi, a wy tylko będziecie przeszkadzać!”
Jadzia – jej kuzynka, starsza, samotna, bez dzieci. Wcześniej mieszkała na wsi, ale dom jej spłonął. Teściowa „wielkodusznie” ją przygarnęła… pod warunkiem, iż będzie sprzątać, gotować i prać. Jadzia stała się adekwatnie służącą. A teściowa nie owijała w bawełnę:
„U mnie mieszkasz, za mój koszt jesz – idź sobie pracę znajdź! Nie będziesz tak po prostu siedzieć!”
Żal mi było Jadzi. Wyglądała na zmęczoną i zrezygnowaną, ale milczała. A potem – zniknęła. Po pół roku Krzysztof powiedział:
„Wyobraź sobie, Jadzia uciekła! Znalazła faceta z mieszkaniem – i pojechała, choćby się nie pożegnała.”
Cieszyliśmy się dla niej. Dobra, łagodna kobieta, zasługująca na szacunek, nie na krzyki i obowiązki. Ale teraz teściowa została sama. Kto teraz będzie za nią zmywał i odkurzał?
I nagle – telefon. Dzwoni sama!
„No dobrze, wprowadźcie się do mnie. Swoje mieszkanie wynajmijcie. Tylko jeden warunek: Agnieszka (czyli ja) będzie wszystko robić! Sprzątać, gotować, prać, prasować. No co? Będziecie u mnie mieszkać za darmo!”
Gdy Krzysztof przekazał mi jej słowa, wybuchnęłam śmiechem.
„A powiedziałeś jej, iż to niemożliwe?” – spytałam.
„Oczywiście” – przytaknął. – „Uraziła się. Powiedziała, iż zatrudni gosposię.”
Niech zatrudnia. Oboje pracujemy, wróciłam z urlopu macierzyńskiego, synek chodzi już do przedszkola. Mamy własny dom, własny spokój. Nie zostanę służącą dla kobiety, która całe życie uciekała od odpowiedzialności, ale z chęcią siedziała na karku własnej matki.
Minęło kilka dni, a ona znów zadzwoniła, pytając naiwnie: „No to na pewno się nie rozmyśliliście?”
Nie, nie rozmyśliliśmy. A ja sobie pomyślałam: niedługo przejdzie na emeryturę. Na gosposię już nie starczy. Ciekawe, kogo wtedy będzie błagać? A może wreszcie weźmie w ręce ścierkę, garnek i miotłę – i nauczy się żyć samodzielnie, jak dorosły człowiek?
Zobaczymy, co przyniesie życie.