Teściowa uważa moje dzieci za „nienaturalne” wnuki — bo nie jestem jej córką
Zawsze uważałam, iż miałam szczęście z mężem. I z jego rodziną też. Jakub to ciepły, spokojny i opanowany człowiek. Jego matka, Krystyna Janówna, to inteligentna kobieta, która potrafi zachować granice i nie wtrącać się w nie swoje sprawy. Najważniejsze — nigdy nie zwracała mi uwagi wprost, wszystko mówiła delikatnie, z szacunkiem. Byłyśmy przyjaciółkami, naprawdę. choćby w drobiazgach nie było między nami konfliktów, i naiwnie myślałam, iż to właśnie ta „idealna teściowa”, o jakich się opowiada w bajkach.
Siostra męża, Kinga, mieszkała w Gdańsku, wyszła za mąż długo przed nami, ale nie spieszyła się z dziećmi. Mówiła, iż chce najpierw skupić się na karierze, podróżować. Dlatego pierwszymi wnukami rodziców Jakuba zostały nasze dzieci — Antek i mała Zosia.
Teściowie nie mogli się nimi nacieszyć. Prezenty, święta, uwaga, ciepłe słowa, niezliczone zdjęcia na półkach i ścianach — wszystko to tworzyło wrażenie kompletnej, kochającej się rodziny. choćby Zosia nazywała babcię „drugą mamą”. Byłam szczęśliwa, iż moje dzieci mają tak bliską relację z dziadkami. A Krystyna Janówna nie raz mówiła:
— Daliście nam tyle radości! Macie wspaniałe dzieci. Może Kinga też kiedyś nas tym ucieszy.
I nadszedł ten dzień. Pod koniec zeszłego roku Kinga zadzwoniła z wiadomością, iż jest w ciąży. Dom wypełnił się euforią — łzy szczęścia, telefony do rodziny, dyskusje o imieniu. choćby moja Zosia biegała po mieszkaniu, krzycząc: „Będę miała kuzyna albo kuzynkę!”.
Ale jak to często bywa, prawdziwe pęknięcia w relacjach ujawniają się w chwilach największej radości.
Wszystko zaczęło się od zwykłego spaceru w parku. Szłam z Antkiem, karmiliśmy kaczki nad stawem. Spotkałam sąsiadkę — Halinę, z którą kiedyś rozmawiałam, gdy mieszkałyśmy w starej kamienicy. Zamieniłyśmy kilka słów, a ona nagle zapytała:
— No i co, Kinga już urodziła?
— Jeszcze nie, lada dzień — odpowiedziałam z uśmiechem.
I wtedy wypaliła zdanie, które sprawiło, iż wewnątrz mnie wszystko zamarło:
— No to teraz twoja teściowa doczeka się prawdziwych wnuków. Wszystko się zmieni, wiesz o tym.
— Jak to prawdziwych? — spytałam, nie wierząc własnym uszom.
— No, ty nie jesteś jej córką. To co innego. A kiedy córka ma dziecko — to jest coś więcej, bliższe, prawdziwsze. Z czasem zrozumiesz.
Odeszłam jak ogłuszona. Te słowa, niby nic takiego, wypaliły dziurę w moim sercu. Więc moje dzieci są „nienaturalne”? Bo urodziły się synowi, a nie córce? A jeżeli sąsiedzi tak myślą — to czy moja teściowa, taka mądra i dobra, też tak uważa?
Długo nie mogłam pozbyć się tych myśli. Przypominałam sobie wszystko: jak Krystyna Janówna trzymała Zosię na rękach, jak grała z Antkiem w warcaby, jak nazywała ich swoim „szczęściem”. Czy to wszystko było… nieprawdziwe? A może było, ale teraz się zmieni?
Kinga urodziła chłopca. Nazwali go Bartoszem. I rzeczywiście, od tamtego dnia wiele się zmieniło. Przynajmniej ja zaczęłam dostrzegać to, czego wcześniej nie widziałam.
Zdjęcia Antka i Zosi znikały z półek, a ich miejsce zajmowały fotografie Bartka. Rzadziej zapraszano nas w odwiedziny. W rozmowach coraz częściej słyszałam: „Kinga mówiła, że…”, „Bartuś jest taki zdolny…”, „Szkoda, iż Zosia i Antek nie biorą z niego przykładu”.
Nie zazdroszczę. Nie jestem o nic zazdrosna. Ale boli.
Bo starałam się. Bo kochałam i wierzyłam w szczerość tych relacji. Bo moje dzieci to przecież te same wnuki, ta sama krew, choć przychodzące przez syna. A teraz siedzę i myślę: czy w tych okrutnych słowach Haliny było ziarno prawdy? Czy teściowie naprawdę dzielą wnuki na „prawdziwe” i „nie do końca”?
Nie chcę kłótni. Nie chcę wyjaśnień. Ale gorycz zostaje. Gorycz świadomości, iż choćby miłość bywa warunkowa. choćby do dzieci. choćby do wnuków.
Dziewczyny, czy Wam też się to zdarzało? Czy Wasze dzieci były traktowane inaczej? A może to po prostu moje rozdrapane serce szuka problemów tam, gdzie ich nie ma?
Czasem uczymy się najwięcej nie z dobrych, ale z trudnych lekcji życia. Miłość powinna być bezwarunkowa — ale ludzie nie zawsze potrafią ją taką dać. Warto pamiętać, iż najważniejsze jest to, jak my kochamy, a nie jak inni nas oceniają.