Teściowa uważa moje dzieci za „nienaturalne” wnuki — bo nie jestem jej córką
Zawsze myślałam, iż miałam szczęście z mężem. I z jego rodziną także. Krzysztof jest dobry, spokojny, zrównoważony. Jego mama, Barbara Stanisławowa — inteligentna, opanowana kobieta, która potrafi zachować granice i nie wtrącać się w cudze życie. Najważniejsze — nigdy nie zwracała mi uwagi otwarcie, wszystko mówiła łagodnie, z szacunkiem. Przyjaźniłyśmy się, naprawdę. choćby w drobiazgach nie było między nami konfliktów, i naiwnie sądziłam, iż to właśnie ta „idealna teściowa”, o jakich mówią w bajkach.
Siostra męża, Kinga, mieszkała w Gdańsku, wyszła za mąż długo przed nami, ale nie spieszyła się z dziećmi. Mówiła, iż chce żyć dla siebie, budować karierę, podróżować. Dlatego pierwszymi wnukami rodziców Krzysztofa zostały nasze dzieci — Mikołaj i mała Zosia.
Teściowie nie mogli się nimi nacieszyć. Prezenty, święta, uwaga, ciepłe słowa, niezliczone zdjęcia na półkach i ścianach — wszystko to tworzyło wrażenie pełnej, bliskiej rodziny. choćby Zosia nazywała babcię „drugą mamą”. Byłam szczęśliwa, iż moje dzieci mają tak ciepłą relację ze strony ojca. A Barbara Stanisławowa nie raz mówiła:
— Sprawiliście, iż jesteśmy najszczęśliwsi! Macie takie wspaniałe dzieci. Mam nadzieję, iż Kingusia też kiedyś nas ucieszy.
I ten dzień nadszedł. Pod koniec zeszłego roku Kinga zadzwoniła i oznajmiła, iż jest w ciąży. euforia w domu sięgała sufitu — łzy szczęścia, telefony do rodziny, dyskusje o imieniu. choćby moja Zosia biegała po mieszkaniu z krzykami: „Wkrótce będę miała kuzynkę! Albo kuzyna!”
Ale, jak to często bywa, prawdziwe szczeliny w relacjach wychodzą na jaw w chwilach wielkiej radości.
Wszystko zaczęło się od zwykłego spaceru w parku. Szłam z Mikołajem, akurat karmiliśmy kaczki przy stawie. Napotkałam sąsiadkę — Halinę, z którą kiedyś rozmawiałam, gdy mieszkaliśmy w starej kamienicy. Zamieniłyśmy kilka słów, i nagle zapytała:
— No i co, Kinga już urodziła?
— Nie, jeszcze czekamy. Lada dzień — odpowiedziałam, uśmiechając się.
I wtedy wypaliła zdanie, od którego wewnątrz zrobiło mi się lodowato:
— No cóż, teraz twoja teściowa doczeka się prawdziwych wnuków. Wszystko się zmieni, rozumiesz?
— Jak to prawdziwych? — dopytałam, nie wierząc własnym uszom.
— No, przecież nie jesteś jej córką. To co innego. A gdy córka ma dziecko — to już inna historia, bliższe, swojskie. Z czasem zrozumiesz.
Odeszłam z rozmowy jak we mgle. To proste, niby niewinne zdanie wypaliło dziurę w moim sercu. Więc moje dzieci to „nieprawdziwe”? Bo urodziły się nie z córki, a z syna? A jeżeli tak myślą sąsiedzi — czy moja teściowa, tak mądra i dobra, też tak uważa?
Długo nie mogłam wyrzucić tych myśli z głowy. Przypominałam sobie wszystko: jak Barbara Stanisławowa trzymała Zosię na rękach, jak grała z Mikołajem w „chińczyka”, jak nazywała ich swoim „szczęściem”. Czy to wszystko było… nieprawdziwe? A może było, ale teraz się zmieni?
Kinga urodziła chłopca. Nazwali go Jakubem. I rzeczywiście, od tamtej pory wiele stało się inne. Przynajmniej ja zaczęłam dostrzegać to, czego wcześniej nie widziałam.
Zdjęcia Mikołaja i Zosi zaczęły znikać z półek, a ich miejsce zajęły fotografie Kubusia. Rzadziej zapraszano nas w gości. W rozmowach coraz częściej słyszałam: „A Kinga to…”, „A Kuba taki mądrala…”, „Szkoda, iż Zosia i Mikołaj nie biorą przykładu z brata”.
Nie zazdroszczę. Nie jestem o nic zazdrosna. Ale boli.
Bo starałam się. Bo kochałam i wierzyłam w szczerość tych relacji. Bo moje dzieci to przecież te same dzieci, ci sami wnukowie, tak samo krwiści, choć przez syna. A teraz siedzę i myślę: czy jest jakaś prawda w tych okrutnych słowach Haliny? Czy teściowie naprawdę dzielą wnuki na „prawdziwe” i „takie sobie”?
Nie chcę kłótni. Nie chcę wyjaśnień. Ale gorycz wewnątrz pozostaje. Gorycz świadomości, iż być może miłość bywa warunkowa. choćby wobec dzieci. choćby wobec wnuków.
Dziewczyny, powiedzcie: czy zdarzyło się wam coś takiego? Czy wasze dzieci były dzielone w rodzinach? A może to tylko moje chore wyobrażenie?