**Dziennik, 15 paździer 2023**
Zawsze myślałem, iż miałem szczęście – nie tylko do żony, ale i do jej rodziny. Mój teść, Marek, to spokojny, ciepły człowiek. Jego matka, Halina Stanisławówna, to kobieta inteligentna, pełna taktu, która nigdy nie wtrącała się w nasze życie. Mówiła zawsze delikatnie, z szacunkiem. choćby w drobiazgach nie było między nami napięć. Myślałem naiwnie, iż to właśnie ta „idealna święta teściowa”, o której opowiada się w bajkach.
Siostra żony, Kinga, mieszkała w Gdańsku, wyszła za mąż długo przed nami, ale nie spieszyła się z dziećmi. „Chcę najpierw pożyć dla siebie”, mawiała. Dlatego pierwszymi wnukami rodziców mojej żony zostały nasze dzieci – Kacper i mała Zosia.
Teściowie uwielbiali je całym sercem. Prezenty, święta, uściski, zdjęcia na półkach – wszystko to tworzyło wrażenie prawdziwej, bliskiej rodziny. choćby Zosia nazywała Halinkę „drugą babcią”. Byłem szczęśliwy, widząc, jak dzieci są kochane. A Halina Stanisławówna nie raz mówiła:
„Daliście nam największą radość! Takie wspaniałe macie dzieci. Może Kinga też kiedyś nas tym obdaruje.”
I w końcu nadszedł ten dzień. Pod koniec zeszłego roku Kinga zadzwoniła z wiadomością, iż jest w ciąży. euforia w domu sięgała sufitu – łzy, telefony do rodziny, dyskusje o imionach. choćby nasza Zosia biegała po mieszkaniu, krzycząc: „Będę miała kuzyna albo kuzynkę!”
Ale, jak to często bywa, prawdziwe pęknięcia w relacjach widać dopiero w chwilach wielkiego szczęścia.
Wszystko zaczęło się od zwykłego spaceru w parku. Szedłem z Kacprem, karmiliśmy kaczki przy stawie. Nagle spotkaliśmy sąsiadkę – Irenę, z którą rozmawialiśmy jeszcze w starym bloku. Zamieniliśmy kilka słów, aż nagle spytała:
„No i co, Kinga już urodziła?”
„Jeszcze nie, lada dzień,” odpowiedziałem, uśmiechając się.
Wtedy rzuciła słowa, które ścięły mi krew w żyłach:
„No to teraz twoja teściowa doczeka się prawdziwych wnuków. Wszystko się zmieni, wiesz?”
„Co znaczy *prawdziwych*?” – zapytałem, nie wierząc własnym uszom.
„No cóż, twoja żona to nie jej córka. To co innego. Kiedy rodzi się wnuk od córki – to jednak bliższe, prawdziwsze. Zrozumiesz z czasem.”
Odszedłem, jakby we mgle. Te słowa wypaliły dziurę w sercu. Czy to znaczy, iż moje dzieci są „nieprawdziwe”? Bo urodziły się synowi, a nie córce? I jeżeli tak myślą sąsiedzi – czy Halina też tak uważa?
Długo nie mogłem wyrzucić tego z głowy. Wspominałem, jak Halina trzymała Zosię na rękach, jak grała z Kacprem w chińczyka, jak nazywała ich swoim „szczęściem”. Czy to wszystko było… nieprawdziwe? A może było, ale teraz się skończy?
Kinga urodziła chłopca. Dali mu na imię Jakub. I rzeczywiście – od tego dnia wiele się zmieniło. Przynajmniej ja zacząłem to dostrzegać.
Zdjęcia Kacpra i Zosi znikały z półek, zastępowane przez fotografie Kuby. Zapraszano nas rzadziej. W rozmowach coraz częściej słyszałem: „A u Kingi…”, „Kuba jest taki mądry…”, „Niech Zosia i Kacper wezmą przykład od bratanka.”
Nie zazdroszczę. Nie jestem zawistny. Ale boli.
Bo starałem się. Bo wierzyłem w szczerość tych relacji. Bo moje dzieci to przecież ci sami wnukowie, ta sama krew – choćby jeżeli przez syna. A teraz siedzę i myślę: czy w tych okrutnych słowach Ireny jest ziarno prawdy? Czy teściowie naprawdę dzielą wnuki na „prawdziwe” i „te drugie”?
Nie chcę kłótni. Nie chcę wyjaśnień. Ale gorycz zostaje. Gorycz od świadomości, iż choćby miłość może mieć warunki. choćby do dzieci. choćby do wnuków.
Czy ktoś z was przeżył coś podobnego? Czy wasze dzieci były traktowane inaczej? A może to tylko moja nadwrażliwość?