Nie muszę pisać tutaj żadnego elaboratu, ani choćby krótkiego wypracowania. Pracujący na etacie rodzic doskonale wie, z czym wiążą się ferie i dwa tygodnie wolnego. Wie, z czym to się je. Żeby nie przedłużać: lekko nie jest. Rodzice chwytają się wszystkich możliwych sposobów, przygotowują grafiki i szczegółowo rozpisują, kto, kiedy i gdzie spędzi czas z dzieckiem.
Znów te ferie
Dopiero co okres świąteczny dobiegł końca, a już ferie zaczynają się do nas uśmiechać. Raz szczerze i szeroko, innym razem to śmiech przez łzy. Rodzice pracujący zdalnie, prowadzący własną działalność, czy ci, którym udało się wziąć urlop, są w zdecydowanie lepszej sytuacji. Tym, którzy nie mają wolnego i w godzinach od – do muszą pojawić się w pracy, szczerze nie zazdroszczę.
Na ratunek przychodzą zimowiska i półkolonie, ale nie każdy z nich korzysta. Można sobie zadać pytanie: dlaczego? Ale nad odpowiedzią nie trzeba się długo zastanawiać. Jedne dzieci są jeszcze może zbyt małe i niesamodzielne, a innych rodziców po prostu nie stać. Powodów tak naprawdę może być wiele.
I w tym momencie z pomocą nadchodzą dziadkowie, którzy na kilka lub kilkanaście dni zabiorą wnuki do siebie. Teściowie mieli być też kołem ratunkowym dla mojej sąsiadki Kamili, ale teraz to już nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Bo jak to w życiu bywa, wszystko zaczęło się komplikować.
Tylko jedna prośba
– Na ferie chłopcy mieli jechać do dziadków, taki był plan. Myślałam, iż chcą pomóc ze szczerego serca, iż stęsknili się za wnukami, ale teraz to już niczego nie jestem pewna. Kiedy rozmawiałam z teściową o przyjeździe dzieci, poprosiłam, by tym razem nie spędzały połowy dnia przed telewizorem. W ubiegłym roku non stop siedziały i oglądały bajki.
Zasugerowałam zabawy na podwórku czy choćby wspólne pochodzenie po wiosce. Jakąkolwiek aktywność fizyczną, coś innego niż telewizor. Powiedziałam, iż dam im puzzle i gry planszowe, no i może dorzucę jakąś książeczkę do poczytania przed snem.
Teściowa nie skomentowała, tylko coś tam po cichu burknęła pod nosem. Skoczyłyśmy rozmowę, wydawało mi się w przyjemnej atmosferze. Jednak o dziwo od kilku dni się nie odzywa do mnie. Nie telefonuje, nie pisze. Raz zadzwoniła tylko do męża i cisza – tak mniej więcej powiedziała mi Kamila.
Przyznała, iż na początku jakoś nie skojarzyła faktów, ale teraz wszystko zaczęło się jej układać w jedną całość.
– Ona na pewno się nie odzywa, bo już nie chce wziąć wnuków do siebie. Jak ma się bardziej angażować, bawić i coś z nimi robić, to już chyba podziękuje. Zobaczymy, co z tego wyjdzie – dodała oburzona.
Choć punkt widzenia Kamili jest mi dobrze znany, bo sama staram się ograniczać czas, który moi synowie spędzają przed telewizorem, to próbuję się też postawić na miejscu babci. Starszej, zmęczonej kobiety, która przez kilkanaście dni będzie musiała zapanować nad dwójką żywiołowych dzieci. I tak się zastanawiam, czy jeżeli prosimy dziadków o pomoc, to możemy stawiać im aż tak wysokie wymagania?