Nauczycielka, z którą rozmawiałam, nie owijała w bawełnę. – Zamiast obwiniać system, zacznij od siebie. Zastanów się, jakie lekcje prowadzisz i czy naprawdę robisz to z pasji – powiedziała. Jej słowa były ostre, ale na swój sposób uczciwe. Bo łatwo mówić o przeciążeniu, wymaganiach i braku wsparcia. Trudniej przyznać, iż czasem trzeba spojrzeć w lustro.
Według niej nauczyciel powinien najpierw odpowiedzieć sobie na kilka prostych, ale kluczowych pytań: czy uczę, bo chcę kształcić młodych ludzi? Czy moje metody są wciąż aktualne? Czy widzę potrzeby ucznia, czy tylko realizuję plan? I wreszcie – czy naprawdę jestem gotowa szukać rozwiązań, zamiast wymówek? To wbrew pozorom nie jest oczywiste, zwłaszcza w czasach, gdy szkoła mierzy się z ogromną falą krytyki.
– Wymagamy od uczniów elastyczności, pracy nad sobą, odpowiedzialności. A sami często tkwimy w tym samym schemacie od lat – dodała. I trudno się z nią nie zgodzić.
Krzesło, które mówi więcej niż słowa
W pewnym momencie opowiedziała mi historię, która utkwiła mi w głowie na długo. W jej klasie stoi tylko jedno naprawdę wygodne, miękkie, wyściełane krzesło. To nauczycielskie. Uczniowie siedzą na twardych, zwykłych, drewnianych.
– Pewnego dnia jeden z chłopców miał problemy z koncentracją, wiercił się, narzekał na ból pleców. Spojrzałam na swoje miękkie krzesło i pomyślałam: a może oddać mu je chociaż na tę jedną lekcję? – wspominała. I oddała. A ten prosty gest wywołał reakcję, której się nie spodziewała.
Chłopiec usiadł, uspokoił się, zaczął pracować. Klasa zareagowała zaskoczeniem, ale też... szacunkiem. – „Wtedy zrozumiałam, iż jeżeli chcę zmian, to muszę je modelować. Nie wykładami, nie narzekaniem, tylko działaniem” – powiedziała.
To krzesło stało się dla niej symbolem. Symbolem oddania kontroli. Symbolem empatii. Symbolem, iż czasem wystarczy zrezygnować z własnego komfortu, żeby naprawdę zobaczyć ucznia.
Zmiana zaczyna się w miejscu, w którym siedzisz
Jej słowa mocno wybrzmiewają w kontekście dzisiejszej szkoły, w której mówi się przede wszystkim o brakach, problemach i niedociągnięciach. Ale ona patrzy inaczej. – Każdy z nas ma swoje krzesło. Pytanie brzmi: czy używasz go tylko po to, by wygodnie usiąść, czy po to, by zrobić z niego narzędzie zmiany? – stwierdziła.
To metafora, ale jakże celna. Bo prawdziwa reforma szkoły zaczyna się nie od rozporządzeń, ale od codziennych decyzji nauczyciela. Od tego, czy poświęci dodatkowe pięć minut na rozmowę z dzieckiem. Czy odważy się spróbować nowej metody? Czy dostrzeże indywidualną potrzebę, zamiast trzymać się utartego schematu?
Moja znajoma nauczycielka nie udaje, iż wszystko da się naprawić jednym gestem. Ale wierzy, iż małe zmiany mają ogromną siłę. A czasem pierwszy krok to… przesunąć krzesło.
Jej historia jest zaproszeniem do refleksji – nie tylko dla nauczycieli, ale także dla rodziców, dyrektorów i wszystkich, którzy mają wpływ na edukację. Może warto zadać sobie pytanie: co mogę zrobić dziś, tu, gdzie siedzę? Bo wielkie reformy zaczynają się w najmniejszych momentach, często takich, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak zupełnie zwyczajne.
Zobacz także: Nauczycielka: „Nie wierzcie we wszystko, co mówią dzieci. To błąd wychowawczy”







