— To nie nasze dziecko! — powiedziała Ewa, stojąc przy kuchence i zirytowanie mieszając makaron w garnku. Jej oczy rzucały błyskawice, a głos drżał z powstrzymywanej złości.
— Krzysiu, to nie może tak trwać w nieskończoność! — wybuchnęła. — To przecież nie nasz syn! Sam pomyśl, jaki to absurd!
Krzysztof ciężko opadł na stołek i westchnął z rezygnacją:
— Wiem, Ewuniu… Ale co mamy zrobić? Wyrzucić go na ulicę? Przecież wiesz, jak mama…
— A twoja mama, wybacz mi, jest główną winowajczynią tej całej sytuacji! — przerwała mu ostro Ewa. — To przez nią teraz tkwimy w tym bałaganie!
Krzysztof tylko pokiwał głową. Nie miał już pomysłu, jak to naprawić. Wszystko zaczęło się, gdy jego siostra Kinga rozwiodła się z wiecznym podrywaczem. Helena, ich matka, pierwsza domagała się rozwodu: „Taki zięć to wstyd!” Kinga, już w ciąży, została sama, urodziła chłopca — Kubę. Jej były ani się nie pojawił w szpitalu, ani później.
Początkowo Kinga dawała radę, ale nagle „zmęczyła się” macierzyństwem. Stwierdziła, iż chce się w końcu zabawić. Zaczęła spotykać się z mężczyznami, a mały Kuba przeszkadzał. Wtedy Helena „zaparkowała” wnuka u Krzysztofa i Ewy — „tylko na dwa tygodnie”, bo przecież to rodzina! A oni sami nie mieli jeszcze dzieci, więc czemu nie?
Ale dwa tygodnie zamieniły się w trzy miesiące. Ewa osłupiała. Pracowała zdalnie, freelancerka, i zostawała sama z dzieckiem. Kinga wpadała coraz rzadziej, na chwilę, całowała syna w czoło i uciekała. Miała nowego faceta, biznesmena z innego miasta. choćby nie wszedł kiedyś do mieszkania — nie miał ochoty na cudze dzieci.
Ewa początkowo znosiła to cierpliwie. Kuba, choć nie jej syn, był czuły i wrażliwy. Żal jej go było. Czekał pod oknem na mamę, która nigdy nie przychodziła.
Pewnego wieczoru, wykończona Ewa usiadła w kuchni i szepnęła:
— Krzysiu, zaczyna być agresywny… Dzisiaj powiedział, iż nie jestem jego matką i nie mam prawa mu rozkazywać… A ja… ja jestem w ciąży.
— Co?! — Krzysztof aż podskoczył na krześle.
— Tak, Krzysiu. Tego przecież tak długo chcieliśmy… A teraz nie daję rady. Będziemy mieć własne dziecko. Nie udźwignę tego dłużej sama.
Dwa tygodnie później, gdy test pokazał jedną kreskę, Ewa płakała. Wszystko na nic. A Krzysztof tymczasem zabrał Kubę z powrotem do matki, która właśnie przeszła na emeryturę. Helena zapewniała, iż sobie poradzi.
Ale Kuba był już w wieku, gdy rozumiał, iż nikt go nie chce. Helena nie dawała rady, chłopak bił się w szkole, miał złe oceny. Wtedy teściowa znów przyszła do Ewy z błaganiem:
— Ewuniu, on cię kocha… Tylko przy tobie się uspokaja. Proszę, niech pobędzie chociaż trochę u was…
— A Kinga?
— Kinga? Matka tylko na papierze. Powiedziała mi, iż żałuje, iż urodziła Kubę. Jej nowy mąż go nie chce, sami są bliscy rozwodu…
Ewa, zaciśnięte zęby, zgodziła się. I Kuba wrócił. Znów się uśmiechał, poprawił oceny. Z Ewą gawędzili w drodze do szkoły, żartowali, mieli swoje sekrety. Pewnego dnia przytulił ją i szepnął:
— Ty jesteś moją prawdziwą mamą. Kocham cię. I chcę zawsze mieszkać tylko z wami, z tobą i wujkiem Krzysztofem.
Ewa rozpłakała się. Zrozumiała, jak bardzo kocha tego chłopca. Tak, jakby od zawsze był jej synem.
Minęły lata. Kinga się rozwiodła. Kuba został z Krzysztofem i Ewą na zawsze. Złożyli wniosek o opiekę, a później adopcję.
Pewnego dnia, gdy Ewa stała przy oknie, Kuba podbiegł i przytulił się do jej brzucha:
— Mamo, obiecaj, iż będę miał braciszka! Będę go bronił!
Ewa, wstrzymując oddech, uśmiechnęła się. Tym razem — dwie kreski. I szczęście. Prawdziwe.